Czy ten dzień mógłby się nie kończyć? Tak mi w nim dobrze, tak mnie dziś rozpieszcza, tak miło zaskakuje… rano pismo wyjaśniające sprawę uczelni, w południe e-mail potwierdzający otrzymanie zaliczki na nasze wakacje letnie i oficjalne pokwitowanie rezerwacji ( w Lignano Sabbiadoro), a po południu tajemnicza przesyłka od mojej Matuś kochanej. Zupełnie bez okazji – choć może troszkę walentynkowo – dostałam książkę „Godot i jego cień” Antoniego Libery. Zapakowana w czarną, nic niesugerującą reklamówkę, trafiła do mych rąk tak niespodziewanie, że wyciągając ją czułam dreszcz wzruszenia pędzący przez ramiona, poprzez uniesione kąciki ust, aż po pełne uśmiechu oczy. Moja Matuś nie czyta książek, bo nie ma obecnie na to czasu pracując nocami z nosem w dokumentach, ale jak widać czyta mój blog, bo o książce „Godot i jego cień” wspominałam całkiem niedawno, przy okazji moich wrażeń po spotkaniu z „Madame” tego samego autora. A zatem Matuś, niczym prawdziwy detektyw marzeń, wytropiła, zanotowała i pobiegła do księgarni zamówić, po czym dostarczyła przesyłką rodzinną na koniec świata. Do mnie… uzależnionej od książek, czekolady i własnych dzieci kobiety błagającej o pierwszy zielony pączek życia na drzewie.
Dziękuję Matuś kochana… Ty wiesz, że mi niewiele do szczęścia potrzeba.
A Lola dziś podeszła do mnie i zapytała czy przygarniemy centka? Jakiego centka kochanie? No tę żyrafę co jej domu w telewizorze szukają… Po chwili Charlie mi wyjaśnił, że w Teleexpressie mówili o jakiejś żyrafie, która nie ma gdzie mieszkać. Urocze zwierzę, ale dziękuję. Nie miałoby co jeść, bo mamy tylko choinki karłowate w ogrodzie :)
p.s czy ktoś słyszał o filmie o Wisławie Szymborskiej? Kątem ucha usłyszałam rano, ale nie wiem kiedy i na jakim kanale mają go emitować, a nie chciałabym przegapić.