2009-10-21

"Kobieta zaklęta w kamień" Marta Fox

W otchłani internetowych adresów blogowych, znalazłam jakiś czas temu blog Remigiusza Grzeli i do dziś dnia odkrywam karty jego zapisków sprzed roku, dwóch, a nawet trzech. Wypatrzyłam u niego wiele pięknych romansów z literaturą, która i mnie zauroczyła, co mnie niezmiernie ucieszyło, ale wśród tych miłostek, są i takie, których wcześniej nie dane mi było doświadczyć. Jedną z nich jest właśnie Marta Fox i jej całkiem spory dorobek prozatorski.
Jak to możliwe, że wcześniej na ową Martę Fox nie wpadłam? Jak się okazało, całkiem to możliwe i wręcz naturalne, gdyż prawie cały jej obecny dorobek literacki (ponad dwadzieścia książek) to proza młodzieżowa, a ja już niestety przerosłam moją mamę lat temu kilkanaście. Mam za sobą wszelakie zawirowania związane z dojrzewaniem, które Marta Fox odważnie porusza w swoich książkach, i po prostu minęłyśmy się tak bezszelestnie, że znikoma była moja wiedza na temat tej pisarki.
Kobieta zaklęta w kamień” to kolejna (wcześniej "Wielkie ciężarówki wyjeżdżają z morza", "Coraz mniej milczenia, o dramatach dzieciństwa bez tabu", czy "Święta Rito od Rzeczy Niemożliwych") książka Marty Fox skierowana jak sama mówi do kobiet dojrzałych, przez co rozumie trzydziestolatki, czterdziestolatki i kolejne pokolenia kobiet. To książka już nie o trudnych tematach okresu dorastania, ale o konsekwencjach pewnych decyzji podejmowanych być może właśnie w tym momencie naszego życia, kiedy jeszcze nie w pełni mamy wykreowane własne „ja”.
Emilia, tytułowa kobieta zaklęta w kamień, pisze książki i prowadzi blogowe zapiski o kobietach mądrych i szalonych, świętych i samotnych, kochających i wściekłych, cierpiących i upokorzonych. Takich jak choćby Frida Kahlo, Oriana Fallaci, Sydonia von Borck,Emily Dickinson, Anne Sexton, Marilyn Monroe, czy Maria Skłodowska Curie. Każda z tych kobiet jest dla Emilii ważna i dzięki tym fascynacjom poznajemy bliżej samą Emilię… Myślę o Annie Sexton w różnych chwilach. Dopadają mnie słowa jej wierszy, z listów pisanych do przyjaciół i zamieniają się w skrzeczenie mojej codzienności. Utożsamiam się z jej problemami, z życiem, które wrzeszczało w jej głowie, jak zresztą wrzeszczy w głowie każdego wrażliwego człowieka.
Na co dzień Emilia jest bardzo podobna do swych bohaterek, jednego dnia szczerze kochana i kochająca, drugiego czuje się odrzucona i samotna. Do tego cierpi na nieuleczalną sclerodermię, chorobę skóry, w wyniku której jej ciało stopniowo kamienieje.
Kiedy więc dowiaduje się o chorobie postanawia przeanalizować swoje życie. Podświadomie czuje, że ową chorobę mogła sprowadzić na swoje ciało samoistnie, bo znane są fakty (doskonale przedstawione przez Alice Miller w książce „Bunt ciała”) iż konsekwencje zapierania się przed autentycznymi, targającymi naszą duszą emocjami, mają niewymierne skutki nie tylko dla psychiki, ale również dla ciała. Czas goi rany, ale pozostawia blizny. Blizny, które osłabiają ciało i umysł, i są doskonałą bazą do tworzenia się coraz to bardziej enigmatycznych narośli, które potrafią w szybkim tempie rozrastać się, owijać trującym bluszczem i ponownie tworzyć rany, które znów zamienią się w blizny. Błędne koło bólu i wewnętrznego poczucia samotności. Nawet wówczas, kiedy tak jak u boku Emilii, jest ktoś kto kocha i nowych ran nie zadaje.
Emilia jest zatem tylko z pozoru szczęśliwa z obecnym partnerem, sześćdziesięcioletnim Tomaszem. W jej głowie ciągle tkwi nieudane małżeństwo z pierwszym mężem Romanem, z którym ma dwie dorosłe już córki, Dorotę zajętą wychowywaniem syna i Małgosię pochłoniętą przez aktorstwo, które dla Emilii mają niewiele czasu. A syn Alan, spłodzony z krótkotrwałego związku z kolejnym partnerem Emilii - Filipem, postanawia dorosłe studenckie życie spędzić z ojcem w Paryżu, z człowiekiem którego nigdy przy nim nie było. Wszystko to się na siebie nakłada, jak warstwy pleśni na zapomniane na oknie w kuchni ciasto, i zaczyna śmierdzieć Emilii tak bardzo, że chce za wszelką cenę odbudować relacje z najbliższymi, właśnie teraz, kiedy dowiaduje się o śmiertelnej chorobie.
Bo kto by chciał zostać zamieniony w kamień z grymasem bólu i niespełnienia na twarzy? Znacznie przyjemniej patrzy się na uśmiechnięty posąg, który obrazuje człowieka szczęśliwego, a śmierć wówczas staje się tylko kolejnym etapem naszego życia. Nie jest koniecznością. Nie jest ucieczką. Jest życiem po życiu.
Takie spokojne życie po życiu, chciała zapewnić sobie Emilia. Czy się jej to udało… o tym przekonajcie się już sami.
Ja tylko na koniec chciałam dodać, że „Kobieta zaklęta w kamień” wbrew pozorom nie jest książką zapędzającą nas w głęboki dół pełen smutku, choroby i czarnych refleksji o przemijaniu. Historia Emili uświadamia nam, jak ważne jest to, żeby żyć w komitywie z własnymi emocjami. Nie bać się mówić o tym co rani, czy kiedyś raniło, bo im prędzej opatrzymy się czystym szczęściem, tym mniejsze istnieje prawdopodobieństwo powstania blizn. Kobieta zaklęta w kamień emanuje siłą jakiej wydawałoby się człowiek chory nie jest w stanie mieć, a jednak … udowadnia, że kiedy wyrzucimy z siebie emocje, które tworzą zadry wewnątrz nas, które z dnia na dzień przysłaniają blask codziennych przyjemności, to nawet droga ku schyłkowi okaże się bardziej przystępna, a samo odejście łatwiejsze i zwieńczone uśmiechem na twarzy, nawet jeżeli miałaby ona być skamieniała.
Bo jak napisała Marta Fox na okładce książki swojego szczęścia warto szukać zawsze i mimo wszystko. Ja bym dodała jeszcze, że wszędzie.


Kobieta zaklęta w kamień”
Wydawnictwo Literackie
Ilość stron: 304
Okoliczności zdobycia: 30 – te urodziny
Miejsce na półce: literatura współczesna polska niebanalna