2009-09-20

Zonk

W naszej kochanej Polsce, dostać się na studia, a studiować to dwie różne sprawy. Być może jutro, po dwóch dniach łaciny, historii, poetyki, gramatyki opisowej, filozofii, kultury języka; będę musiała pożegnać się z murami uczelni.
Mam wrażenie, że ktoś spuścił moje marzenia w toalecie.
Pytanie tylko kto? Ale dojdę do tego...

Wczoraj było nas sześć.
Dziś od 8.45 do 20.30 siedem.
Być może jutro będzie osiem...

A musi być piętnaście, żeby został otwarty kierunek.

Na pierwszym wykładzie w piątek, nagle w dłoniach prowadzącej pojawiła się książka Virginii Woolf "Własny pokój" ... wręcz nieprawdopodobne, że spośród tylu książek, akurat fragmenty jej książki czytano pierwszego dnia. Mojej ukochanej, zwariowanej Woolf :)
Może to jakiś znak ... Virginia Woolf nie miała żadnego wykształcenia, oprócz wiedzy, którą przekazali jej rodzice, a jednak została jedną z czołowych postaci literatury modernistycznej  XX wieku :)

Ta porażka nie zabije mojej pasji, będę pisać, czytać i studiować literaturę według własnego planu, z lepszym lub gorszym skutkiem, ale jak tak pomyślę, to co to za kraj, że człowiek płacąc nie ma szans na wybrany, stopniowo wymierający kierunek?

p.s Charlie przed snem powiedział mi "mamusiu, jesteś taka piękna, kochana i seksowna, tylko nie jedź już jutro do tej szkoły, bo tęsknimy wszyscy. Tata też."
Shit. Nie ułatwiają mi sprawy.

Idę spać, bo wstaję o 6 i pędzę na być może pierwsze i ostatnie wykłady z Literatury Staropolskiej.
Nie mam sił więcej tego co się wydarzyło komentować.

Wasza studentka/była studentka/wielka niewiadoma
Virginia