2009-09-06

Z dialogów rodzinnych odc.4 - rozmowy (nie) kontrolowane

- Mamuś, ja cem luzowe ufolinki? - poinformowała mnie Lola na środku ulicy.
- Co chcesz? - zapytałam grzecznie, a przez sito mózgowe oprócz książki do religii, wędliny na weekend, trzydziestu kopert do wysłania, kupienia bloczku faktur i innych spraw przeleciały też "luzowe ufolinki".
- No luzowe ufolinki, tam były, w sklepie - wskazuje Lola małym paluszkiem na sklep, od którego oddaliłyśmy się już na tyle daleko, że wracać mi nie było na rękę.
- Mamusia nie wie co to luzowe ufolinki, może kupimy coś innego? - próbuję znanej dobrze matkom metody szantażu.
- Nie, ja cem luzowe ufolinki... takie malutkie one były - postanawia przejść do szczegółów Lola. Teraz cem, tam cem, pose - ciągnie mnie w przeciwnym kierunku do planowanego przeze mnie.
Postanawiam więc wejść do pierwszego spożywczego i proszę zasmuconą Lolę o znalezienie luzowych ufolinek... nie ma. Wychodzimy. Dalej też nie ma. Zaczyna się szloch, który z czasem przerodzi się w gniew związany z niezrozumieniem jej słów.
- Ja cem luzowe ufolinki, cem, cem, pose - powtarza namiętnie, po czym jej małe usta zmieniają się w rulonik rozczulający.

Całe dalsze zakupy szlag trafił. Poczta ze szlochem. Papierniczy z chlipaniem Księgarnia w biegu slalomem między regałami. Wózkiem strącony Kołakowski. Przeprosiłam ładnie i wyszłam. Kołakowskiego oczywiście.

Za rogiem księgarni minęłam pierwszy stragan. Drugi stragan. Lola ciągle chlipała i nic nie było w stanie poprawić jej humoru. Aż nagle:

- Mamuś, tam, patrz... luzowe ufolinki - wskazała z uśmiechem na stragan wypełniony warzywami i owocami.
Wyskoczyła z wózka i pobiegła.
- Mam, w końcu mam luzowe ufolinki - głośno poinformowała wszystkich stojących w kolejce, po czym sięgnęła po pudełko z malinami.

p.s wczoraj wieczorem zaczęłam czytać Wyborczą i trafiłam na pierwsze zdanie jednego z artykułu "dziś premiera "Enena", no i w kilka minut zrobiłam rezerwację i ruszyłam do Kinoplexu.
Do teraz mam w głowie tytułowego Non notus, czyli Pawła Płockiego, pacjenta ze szpitala psychiatrycznego... polecam, mimo iż w kinie znowu było 7 osób, prawie tyle co na "33 sceny z życia". Takie kino trzeba lubić. Ja lubię. I nie tylko dlatego, że mogę rozwalić się na trzech fotelach.
A w sali obok pełno. Puszczali "Miłość na wybiegu"... patrząc na tłumy, bez oglądania stwierdzam, że produkcja udana. Zarobi na siebie. Ale pozostanie po niej tylko popcorn rozsypany po salach kinowych.

Wasza znająca już "luzowe ufolinki" :)
Virginia