2008-08-18

Metkowe szaleństwo

Dziś w planach miałam umycie okien.
Tak... dokładnie tych, które jak dobrze pamiętacie się nie otwierają, więc z wszystkim muszę maszerować na zewnątrz. Przykład męskiej oszczędności bez konsultacji z kobietą.

Obawiam się, iż będzie to jednak niemożliwe, gdyż Lola zapadła na dziwną przypadłość wielbienia metek. Takich karteczek informujących o metodzie prania, prasowania i firmie produkującej ową metkę. Wszystko jedno jaka metka, z koca, dywanu, ścierki do wycierania naczyń, ręczników, wygrzebanych z kosza brudów, wyrzuconych z szafki ledwo wyprasowanych ubrań ...
Nieważne też czy nowiutka, czy wyblakła. Czy duża, czy mała. Czy kolorowa czy biała.
Cała miłość skupia się bowiem na ściskaniu owego skrawka materiału w małych rączkach, najlepiej w obu, a jak do tego jeszcze właściciel owej metki ciągnie się niczym welon sukni ślubnej za nią, to radość jest podwójna.
Zauroczenie jest na poziomie dość wysokim, nawet metka mojej bluzki przypadkiem znaleziona kiedy się schyliłam jest uwielbiana.
Charlie oczywiście też jest nagminnie "molestowany" i ciągnięty za koszulki, spodnie i inne części garderoby.
Kiedy już nikt Loli nie chce udostępnić metki, a wszystkie inne złośliwie się pochowały, to sama podwija sobie swoje bluzeczki i pokrzywiona niczym cyrkowiec, miętoli całymi dniami swoje osobiste, niezawodne metki.

Zaskoczenie moje jest ogromne, podręczniki Super Niani nie mówią nic o metkach. Dorota Zawadzka nie odbiera telefonu. A przypadłość w miejscach publicznych robi się niezręczna. No bo na poczcie raczej nie jestem w stanie wywinąć swojej bluzki na lewą stronę i dać Loli pomiętolić metusię, o którą ostatnio w owym miejscu się upomniała. Nie muszę chyba dodawać, że zakończyło się to krzykiem i próbą popełnienia skoku samobójczego z wózka.

Teraz już wiem. Noś matko ze sobą podręczną metkę!
Widziałam już różne ulubione zajęcia dzieci... ale przyznam szczerze, że metka na spacer, metka do snu, metka przy obiedzie... to dla mnie zupełna nowość.
A Lola potrafi siedzieć całymi dniami i zawijać te metki nie w sreberka, ale w swoje małe paluszki.
Jak zwykle nieobliczalna w swej dziecięcej wyobraźni.

Zmykam do okien... please, chociaż od wewnątrz... zlituj się dziecko, bo niebawem muchy stworzą nam olbrzymie gówniane witraże i co powie Babcia.

A po południu wracam do "Dziennika" i londyńskiego życia Virginii.  Najchętniej nie wypuszczałabym go z rąk dzień i noc, aż do ostatniej strony.