2008-06-03

Z pokładu codzienności

Szczerze mówiąc, nie wiem jakim cudem jeszcze dziś siedzę i nawet próbuję coś napisać.
Jeszcze tylko muzyka mnie utrzymuje na krześle. Nie odpowiadam za styl. Wybaczcie.
To moje uzbierane wyrzuty sumienia coś skrobią. Wykopany ostatnio głęboki dołek, był na tyle bezczelny, że Was zaniedbał. A nie lubię zaniedbywać moich blogowych dobrych duszyczek.
Na szczęście się już zakopuje. Ufff.

Dzisiejszy dzień spędziłam w ruchu wyjątkowo intensywnym.
Dzień przy Loli nie należy nigdy do leżakowania, ale dziś mała dała wycisk. Od rana "mami opi, mami opi, mami opi...". Wzięłam na ręce, jej wścibskie łapeczki chciały wszystko dotykać, co kończy się zazwyczaj zrzuceniem.
Na podłodze to wszystko ją denerwowało, worki w szufladzie, więc trzeba było wysypać na dom. Garnki w półce, więc trzeba było wynieść na schody. Karma od psa, więc trzeba było zjeść.
Potem miałam kilka telefonów, więc wisiała u mojej nogawki.
Potem ja musiałam wykonać kilka telefonów, więc czekałam na  jedyną dziesięciominutową bajkę jaką usiedzi w miejscu.
Udało się. Zmieściłam się w czasie. Zamknięta w toalecie. Tylko tam mam pewność, że mi nie zacznie krzyczeć do telefonu, kiedy wykonuję ważny telefon i wypadałoby, żeby mnie ktoś po drugiej stronie słyszał.

Zmęczona porankiem wypuściłam ząbkującego stworka mojego na ogród. Opanowała już do perfekcji poruszanie się po skalniaku.
Siad na dupce i zjazd w różowej spódniczce. Nawet cioci w sobotę to tak doskonale nie wychodziło. Ta zjechała dwa schodki na raz, zamieniając białe spodnie w kawałek siwej szmaty.
Potem minuta w piaseczku i... ucieczka. Znowu zjazd na pupce, bieg na huśtawkę. Trzydzieści sekund w piachu. Ja w tym czasie ekspres po herbatkę. Czekam kiedy ja zjazd zaliczę. Przybiegam z powrotem, a tam co... gówienko. Więc do domu z małą na rękach, bo już wyczuła co się kroi. Drugie śniadanko i zjazd znowu na pupce. Spódnica do prania o dziesiątej rano. Do wieczora jeszcze z cztery.

Myślę sobie, spocznę na dziesięć minut i zadzwonię do Przyjaciółki. Obiecałam. Lola widząc telefonik rzuca się w moją stronę. Nie lubi kiedy to jemu poświęcam czas. Zazdrosna bardzo. Próbuję zrobić babki z piachu, dla zmyłki. Z czoła mi kapie, upał niemiłosierny. Mrówki po nogach chodzą. Fotel zajęty przez gwiazdeczkę moją zupełnie zniesmaczoną zabawą w nudnym piasku. Ucieczka lepsza. Mama sobie pogoni chociaż. Więc pogoniłam. Przyjaciółka wyrozumiała, słysząc moje sapanie, po jakimiś czasie wyłączyła się. Kochanie kiedyś Ci się zrewanżuję  dłuższą rozmową. Obiecuję.

Po południu z kolei małżonek przytargał samochodem traktor, cztery pary rolek, łyżwy, rower górski. Początkowo myślałam, że może to jakiś nowy pomysł jego, ale okazało się, że to prezent dla nas. Żeby zapełnić wysprzątany ledwo garaż (sprzęt po dzieciach jego brata).
Charlie ucieszył się bardzo w marzeniach widząc już mamę, która z uśmiechem jedzie za nim, a nie biegnie z językiem po łydki.
A że mama nauczyła, to teraz mamie wyjazdy rowerowe przypadły.
Więc było wielki mycie, pompowanie, obniżanie siodełka. I... no właśnie i wstyd. Zapomniałam jak się na rowerze jeździ!!!!
Matyldo, ale koślawa byłam, śmiech mnie wytrącał z równowagi. Dziesięć lat na rowerze nie siedziałam i czułam się jak na szczudłach. Jak dinozaur na szpilkach.
W końcu się udało, przerzutki przerzuciłam i przed siebie ruszyliśmy. Slalomem początkowo.
Nie muszę chyba pisać, jak mój tyłeczek się prezentuje na wieczór?
Dawno nie siedziałam na czymś tak niewygodnym. Ale było super. Powiew wiatru, Charlie u boku, uśmiechnięty i dumny z mamy, że nauczyła się tak szybko na dwóch kółkach jeździć :)
Przed dwudziestą powrót. Kolacje. Kąpiele.
Jakby mi mało jeszcze było, za okna postanowiłam się jeszcze zabrać, bo wyjątkowo już mnie denerwował brud na nich. I tak do dwudziestej pierwszej trzydzieści śmigłam jeszcze sześć okienek na dole. Jestem z siebie dumna. Forma mi wróciła. Nadal się uśmiecham, mimo męczącego dnia.
I nawet spanie gdzieś odeszło. Obeszło mnie dyskretnie.
Wtulona w mój ulubiony bordowy kocyk, mogłabym dalej pisać.
Ale pora zniknąć.
Niedługo kolejny dzień.

Dobranoc Kochane duszyczki moje.