2009-05-29

Szczerość szczerością, ale co na to mama

Wczoraj zostaliśmy zaproszeni przez syna naszego, przystojniaka pod muszką, na występy z okazji Dnia Matki i Dnia Ojca. Ja co prawda ledwo mówić potrafię, bo ktoś mi kaktusy w przełyku posadził, ale jakże bym mogła odmówić pierwszego szkolnego występu z tej okazji.
Nikt nie był w stanie odmówić. Takie występy serce radością napełniają.

Lolka wystrojona w spódniczkę, specjalnie na tę okazję wygrzebany naszyjnik z motylkiem i do kompletu spineczki dodane na poskromienie blond loków, ruszyła za bratem. No bo ona występować też chce. Chce i koniec. Oni są jak bliźniaki syjamskie... mimo różnicy prawie sześciu lat.
Gdzie On tam Ona.
Gdzie Ona tam On.
Gdzie Oni tam My.

Występ był udany, cała dziewiętnastka dzieciaków wczuła się w role i co najważniejsze dobrze się przy tym bawili. Patrząc na nich miałam wrażenie, że obserwuję trzecioklasistów, a nie pierwszoklasistów...   jacyś tacy dojrzali, odpowiedzialni, skupieni się mi wydawali.
Nikt się nie oglądał, nie zawijał z nerwów sukienki w rulon, nikt nie podskakiwał w miejscu, ani nie dłubał w nosie. Świetna z nich klasa. Spisali się na medal. A panie nauczycielki na dwa, bo ich uśmiechy otulają ich na każdym kroku. Niesamowite kobiety.

Po występie nadszedł czas konkursów. Jeden z nich polegał na tym, że rodzice mieli podejść do karteczek rozłożonych na stoliku, na których było wypisane co lubi mama, czego nie lubi, co lubi tata, a czego nie lubi i co lubi dziecko, a czego nie lubi. Zadaniem rodziców było odgadnięcie spośród 19 takich zestawień, gdzie ukrywa się czyja rodzina.
No i zgadłam... za pierwszym razem się udało.
Charlie zamknął nas w tych słowach:

Moja mama lubi siedzieć przy komputerze. (mógł napisać pracować, bo nie zawsze przy komputerze tylko siedzę :)
Moja mama nie lubi gotować obiadów. (to Ci Mama ... wstyd :)
Mój tata lubi jak jesteśmy grzeczni. (no tak, prawda to)
Mój tata nie lubi kiedy jesteśmy niegrzeczni. (logiczne :)
Ja lubię się bawić.
Ja nie lubię siedzieć w pokoju.

Ciekawe były teksty innych dzieci, na przykład, ja nie lubię sera z dziurami, ale bez dziur lubię; moja mama lubi święty spokój, albo moja mama nie lubi mojego taty... ojj ta spostrzegawczość dziecięca.
Czasem nawet nie zdajemy sobie z niej sprawy.
Więc bądźmy ostrożni, bo mogą się zdarzyć wpisy moja mama lubi chodzić po domu nago, albo mój tata lubi pierdzieć w kanapę. I co wtedy?
Śmiech na sali będzie :)



2009-05-27

Ulotność życia

W sobotę przez nasze miasto przetoczyła się burza. W kilka minut niebo z lekko szarego zmieniło się w przerażająco granatowe kłęby, które z szybkością koni wyścigowych dogoniły nas i w ostatnim momencie uciekłam z dziećmi do domu.
Niebo zmarszczyło się złowrogo...
Deszcz zaczął odbijać się głośno od desek tarasowych...
Wiatr niczym łuk wystrzelony w procy przecinał wszystko co na swojej drodze spotkał.
Na jednej z ulic w centrum przeciął drzewo... konar spadł na przejeżdżający samochód. Młody, trzydziestotrzyletni mężczyzna wysiadł, żeby je ściągnąć z maski swojego samochodu. Nie spodziewał się kolejnego ataku przeznaczenia.
A jednak, druga gałąź spadła na niego.
Nie przeżył. Zmarł w szpitalu.
Zostawił żonę i dwoje małych dzieci. Znałam go... nie osobiście, ale wiem kim był, gdzie pracował. Zawsze uśmiechnięty, uprzejmy, zwyczajny niezwyczajny mąż i tata. Dla trzech osób cały świat. Dla wielu innych wspaniały człowiek.
I już go nie ma.
I zrozumieć nie mogę czemu w tak prozaiczny sposób ludzie tracą życie...


Wnuczka mojej przyjaciółki blogowej ciężko zachorowała.
Nagle. Bez objawów. Bez silnego podmuchu osłabienia sugerującego chorobę... radosna pięcioletnia dziewczynka, taka jakich mnóstwo widzi się na co dzień. Stwierdzono siatkówczaka, raka oka, nie będzie już widzieć. Nie wiadomo co dalej.
Modlę się za nią, bo do jasnej cholery nie tak miało jej życie wyglądać !!!

Kruchość życia jest nam obca, wydaje się odległa, nienamacalna, tak daleko oddalona od codziennego zawirowania... ale obca tylko dopóki nie zacznie kruszyć życia, w którym gramy główne role.
Później kotara opada i wówczas to już zupełnie inny teatr.



2009-05-21

Moja kochana V.

Jedyne, co mogę robić, to udawać, że piszę coś bardzo ważnego, lub czytać coś pod pozorem, że przygotowuję się do książki, której nigdy nie napiszę. Oto sedno mojej skargi

                 Virginia Woolf, 28 czerwiec 1923 r.


Suma sumarum, do śmierci w 1941 r., Virginia Woolf napisała 10 powieści, 10 utworów niepowieściowych i 3 opowiadania... a zatem jestem na dobrej drodze... 3 opowiadania już mam. Jeszcze tylko 20 utworów, a potem kupię sobie domek na włoskiej plaży i będę już tylko czytać.
Achchch... jak ja lubię sobie pomarzyć stojąc na moim boskim tarasie z filiżanką kawy w dłoniach. Róże zakwitły, pelargonie zawisły na balkonie, wierzba zakupiona, trawnik wykoszony, pranie puszczone, gulasz się gotuje, siku w nocniku, praca wzywa... ale dziś chyba zrobię sobie wolne, bo słońce puszcza mi oczko.
 
 
 

2009-05-19

12 przykazań idealnej żony

W e-mailu od Melli dostałam tekst odpowiedni na pogodę za oknem. Kobiety zawsze potrafią sobie poprawić humor.

Co mąż chciałby usłyszeć od swojej żony...
1. Kochany, jesteś pewien, ze wypiłeś już wystarczająco dużo?
2. Postanowiłam od dzisiaj chodzić po domu nago.
3. Wyskoczę pomalować płot w ogródku.
4. Czy nie powinieneś teraz być z kolegami w pubie?
5. Tak mnie podniecasz kiedy jesteś pijany!
6. Kochanie, ja wiem, że katar to straszna choroba... Może położysz
się do łóżka, a ja zrobię obiad, posprzątam, skoczę do sklepu po piwo i zagrzeję je dla Ciebie - ten duży garnek nie będzie za mało? Na pewno wystarczy?
7. Oczywiście kochanie, za rok też będziemy mieli rocznicę ślubu.Idź obejrzeć mecz z kolegami.
8. Słuchaj, zarabiam wystarczająco dużo. Po co ty masz pracować?
Lepiej naucz się grać w pokera.
9. Kochanie, nasza seksowna sąsiadka założyła swoja nową
minispódniczkę. Musisz to zobaczyć!
10.Nie i jeszcze raz nie! Ja wezmę samochód i wymienię olej!
11.Kochany co powiesz na to: wypożyczymy jakieś dobre porno, kupimy skrzynkę piwa, a ja zawołam moje koleżanki na seks grupowy?
12.Zapisałam się na jogę aby spróbować wszystkie pozycje z kamasutry.

Moje Drogie Panie i Panowie, oczywiście, że to tylko stereotyp.

Mimo wszystko na 12 pkt, zaznaczam 8, które wiem, że krążą po głowie mojej Drugiej Połówki. A może nawet więcej ... zapytam jak wróci.
Miłego dnia

2009-05-14

Z dialogów rodzinnych odc.2 - rozmowy (nie) kontrolowane

- Mamo, dzie jesteś? - pyta moja dwudziestoośmiomiesięczna córcia, już dziesiąty raz tego dnia.
- Tutaj - odpowiadam rozglądając się automatycznie za czapką niewidką.
- Mamo co robisz? - wypowiada swoje ulubione pytanie.
- Sprzątam, gotuję, piorę, prasuję, podlewam, staram się pracować, mam pilny telefon, czytam, próbuję pisać, uczę się, obieram ziemniaki  ... - odpowiadam w zależności od pory dnia.
- Juja ce pomóc mamie? - odpowiada dziecię moje z uśmiechem przyklejonym do małej buźki.
- Nooo nie za bardzo, mamusia się śpieszy, idź się pobawić na chwilkę (tak naprawdę to mamusia jest wykończona Twoją aktywnością)
- Nie... Juja ce pomóc mamie - odpowiada Lola i beztrosko, zupełnie nie przejmując się odmową, drapie się na krzesło, żeby mieszać jarzyny na płycie elektrycznej; wyrywa mi mopa, żeby umyć taras; przelewa kwiatki ze zbyt ciężkiej konewki; wiesza pranie tak, że wszystko leży obok suszarki; naciska mi wszystkie przyciski na klawiaturze w pilnym poszukiwaniu Misia Uszatka; zamiata okruszki pod tapczan; zmywa garnki mocząc pięciokrotnie rękawy i w międzyczasie sika w majtki, spada z krzesła, z huśtawki, płacze bo ją mucha goni, piszczy na widok samolotu i piasku w butach ...

Każda potencjalna próba zainteresowania Loli lalkami, wózkami, klockami, książkami, a nawet bajkami w tv, kiedy tylko wycofuję się na paluszkach kończy się jej głośnym :

- Mamo dzie idziesz? Juja też chce iść tam dzie mama - po czym wstaje dziecię moje i biegnie za mną radośnie podskakując :)

A jak ją okrzyczę, bo przecież czasem nie da się angażować dwulatkę we wszystko co robię, to objęła agentka nową taktykę i stoi z wyciągniętymi w górę rączkami i potrafi kilkanaście razy powtórzyć:

- Mamusiu pepasam, pytul Juje; pepasam, pytul Juję ... (czyt. przepraszam, przytul Julię)

Są takie dni, że jestem wyczerpana byciem mamą i zwijaniem wianków z mleczy ... ale czyż nie wyszedł nam wspólnie piękny wianek? :)

 

Wasza zabita trzepotem rzęs tej małej anielicy
Virginia

2009-05-09

Virginia w "Bluszczu"

Kiedyś, kilka dobrych lat temu, był taki moment w naszym życiu, że miłość gdzieś zabłądziła, przykucnęła w ciemnej bramie i przestała chwilowo oddychać.
To były trudne chwile, ale być może potrzebne, żeby mogła narodzić się ponownie. Wyjść ze skorupy ulepionej z zapomnienia, zaniedbania i codziennych złośliwości.
W porę zdążyliśmy ją reanimować, daliśmy jej nowe życie i obecnie nie wyobrażam sobie dnia bez faceta, który właśnie leży na kanapie i ogląda Harry Pottera. I bez tego smyka, który leży obok niego i zadaje już setne pytanie, też nie... i bez tej małej lolitki, która gada jeszcze więcej, ale już śpi, też nie.

W listopadzie zeszłego roku na blogu opublikowałam pewien króciutki liścik do ukochanego. Takie zwykłe-niezwykłe słowa, które chciałam mu podarować na dwunaste wspólnie obchodzone urodziny. Coś innego niż proste wszystkiego najlepszego.
Miesiąc później zamówiłam sobie prenumeratę pisma kobiecego "Bluszcz". Jedynego jaki prenumeruję. To tam zatrzymuję się zawsze na stronie "Listy miłosne", bo miłość jakoś tak optymizmem mnie napawa, pozytywną energią wypełnia i zawsze chętnie, nawet tej zupełnie obcej się przyglądam. Wpajam w nią, przenikam, próbuję dostrzec z bliska.
Wtedy, po przeczytaniu kilku liścików, postanowiłam wysłać ten mój listopadowy do redakcji. Ktoś powie ale po co, przecież już przeczytany był, przecież nie ma w nim nic specjalnego, taki zwykły lodówkowy, pod magnes się nadający, co najwyżej na kartkę w herbaciane róże.
Ale problem w tym, że mi się magnesy skończyły...

Wysłałam 3 marca.
Podziękowali.
Obiecali się odezwać jak zdecydują się na publikację.

Do dziś dnia cisza. Miesiąc temu straciłam nadzieję. Dwa tygodnie temu to już zupełnie o tym zapomniałam.

Wczoraj po powrocie z badań, zdjęć i ociekająca stresem postanowiłam zajrzeć do skrzynki licząc właśnie na relaksującego mnie zwykle "Bluszcza". Wytargałam wielką brązową kopertę z małej skrzynki pocztowej, bo listonosz nadal nie zakumał, że wpychanie od góry oznacza zaklinowanie się przy wyciąganiu... dużej koperty, paczki, lub jak to było statuetki konkursowej. Nasapałam się odpowiednio, namarudziłam przy jej zamykaniu i odjechałam z w stronę domu.
Rzuciłam na stół i zapomniałam, bo dom wymagał mojej natychmiastowej reanimacji i małe sępiki głodne były.

Dopiero po dwóch godzinach usiadłam do kawy, obłożyłam się ciasteczkami i zaczęłam delektować każdą stroną. Jakoś tak ta gazeta przenosi mnie w czasy Virginii Woolf, w czasy falbaniastych sukni, kapeluszy i gentelmenów.
Przeglądałam stronę za stroną i nagle prawie zakrztusiłam się przełykaną właśnie kawą, patrzę na stronę 21, a tam obok dwóch innych listów miłosnych słowa jakieś znajome, tak dziwnie podobnie brzmiące do moich.
Patrzę, a tam nawet pseudonim identyczny... Virginia.

Więcej chyba pisać nie muszę. Wiecie już jak ja reaguję na takie niespodzianki. Druga Połowa prawie zasłabła... docenia... obrasta w dumę... kocha...

Taki niepozorny, lodówkowy liścik, a został doceniony wśród setek i opublikowany ... dziękuję :)
A sam liścik jest w archiwum listopadowym 2008.
Pamiętajcie o miłości, doceniajcie ją, wspierajcie, przytulajcie.
Ona potrzebuje Was tak samo jak Wy jej.
Jak się o niej zapomina, to ona potem w tę ciemną bramę ucieka i usycha w samotności... nie pozwólcie jej się oddalić.

Wasza przez redakcję "Bluszcza" wyłowiona
Szczęściara Virginia :)




2009-05-06

Przegląd trwa

Aktualnie ciało i dusza moja znajdują się w przeglądzie.
Wczoraj prześwietliłam się panoramicznie.
Dziś czeka na mnie dentysta z lampką na głowie i pięknym uśmiechem.
Jutro badania przewodnictwa nerwowego prawej ręki, fotki kręgosłupa i stóp, bo halluksy mam takie, że jak mi ich nie wytną, to niedługo będę musiała w butach ze słomy chodzić.

W nocy pewnie sen, o tym jak to na złom mnie wywożą, rozkręcają i do działu "zużyte trzydziestki" rzucają. Pojutrze depresion :)

Nie cierpię polegać na polu bitwy. Nie poddam się. Tyle rzeczy do zrobienia. Tyle zmian przede mną. Czekam na cudowne uzdrowienie ciała, bo dusza zakwitnie jak ciało się podniesie.
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że ból jest kompostem, na którym lubi kwiat lotosu zakwitnąć.
A zatem warto przetrwać.

p.s dziękuję Wam Drodzy Czytelnicy za pierwsze komentarze dotyczące mojego opowiadania. Przepraszam, że oprócz kosztów książki narażam Was też na zakup wagonów chusteczek higienicznych :)

Wasza wdzięczna za każde słowo
Virginia



2009-05-01

Majowy armagedon

Kocham miejsce, w którym mieszkam. Miłością, która mam nadzieję nigdy nie napije się wody sodowej i nie pokocha nagle z powrotem miasta. Bo miasto jest piękne, ale tylko nocą na zdjęciach... a wieś jest piękna w ciągu dnia. Nocą jest ciemna, ale nocą to ja próbuję spać, więc ciemność jest wskazana.

Nigdy już nie będę marudzić, że ta ciemność mnie przeraża; że jak zapomnimy doturlać kubeł na śmieci na główną drogę, to zostaniemy z pełnym; że w zimie mamy jak na Alasce i toniemy w śniegu; że listonosz trąbi pod domem dwa razy, po czym zawraca i jeśli nie zdążę w tym czasie wybiec z łazienki, porzucić gdzieś dziecka, gotującego się obiadu, ważnego telefonu to on zwyczajnie odjeżdża i ma mnie wiadomo gdzie; że mamy trąby powietrzne, które są zabójcze dla rzeczy materialnych znajdujących się w naszym ogrodzie i gniazdo "czegoś niewiadomego" wiszącego pod dachem...

Utrudnienia te są niczym w porównaniu z przeprawieniem się przez miasto z dwójką dzieci w dniu takim jak dziś, gdzie wydaje się , że ludzie zaopatrują schrony przeciwbombowe, albo budują przydomowe arki noego i koniecznie muszą być tego roku bardziej reprezentatywni i kreatywni od sąsiada zza płotu.

Ale do tego trzeba się odpowiednio przygotować, a zatem ...
Korki na światłach, rondach, parkingach, stacjach benzynowych i wszędzie tam, gdzie można kupić coś co sprawi, że sąsiad zza płotu owinie się pięć razy firanką nim wyłapie ciekawskim wzrokiem nowy nabytek.
Wszędzie głośne k..rwa, ja pierd ..., jak jeździsz de...lu, matole, tumanie, ośle, krowo, głupia babo itp. W najlepszym wypadku kończy się na trąbieniu i puszczaniu kierownicy w celu stukania się w czoło, bądź gestykulowania w języku migowym chińskim.
Bo weekend majowy zobowiązuje... weekend majowy to przecież nie byle jaki weekend choćby z tego powodu, że nazywa się majowy i nie wypada nic w majowy weekend nie robić.
Nagle każdy obywatel naszego kraju, nie zapominając o wielkim święcie chce być szczęśliwym posiadaczem kremów do opalania, złocistego piasku w piaskownicy, wykoszonego trawnika, czerwonych pelargonii na balkonie, nowego piętrowego grilla, ławeczki z ażurowym wzorem na oparciu, kocyka w polne kwiaty, koszyka wiklinowego biwakowego, pełnej lodówki, sernika, jabłecznika, makowca  i pięciu skrzynek z piwem ...
Flagi nie musi być.
No chyba, że się znajdzie, ale... nie no... prać trzeba. Bez sensu.

I tak sobie myślę teraz po dniu spędzonym poza domem i po obserwacjach ludzkiego gatunku, który pięknie majowo usta w rulon formuje i k... rwami rzuca, że ten majowy ARMAGEDDON nie jest dla mnie. Nie nadaję się na takie walki o miejsce parkingowe atakowane z pięciu stron; o śmierdzącą kiełbasę wykładaną specjalnie w takim dniu przedwczorajszą, bo i tak się sprzeda i o pięćdziesiąt świeżych bułeczek na rodzinę, jakby w sobotę piekarnie strajk miały.

Nawet nie chcę myśleć o tym, co się będzie działo w 2012 roku, kiedy to ma nastąpić ponowny koniec świata :)

Nie dajcie się zwariować.
Odpocznijcie.

Tego Wam życzę JA
Virginia (z leksza posiniaczona sklepowymi wózkami widmo wjeżdżającymi mi w nogi :)



2009-04-26

Dostałam skrzydeł

Uśmiech nie schodzi z ust, mam energii za dwóch, pięciu, a może i tysiąc, bo trzymam w dłoniach to:

  

"7 kolorów tęczy" Moniki Sawickiej, jeden z pierwszych egzemplarzy, jeszcze intensywnie drukiem pachnący, a w nim... moje konkursowe opowiadanie "Noc Aniołów".
Nie muszę chyba pisać jak się czuję? Tego nie da się opisać. To trzeba przeżyć, żeby zrozumieć, jak rodzi się dziecko nie będące dzieckiem z krwi i kości, tylko składające się ze stron i słów.

Idę świętować dalej (czytaj: przeglądać, wertować, wąchać, podczytywać, wpatrywać się w okładkę, przednią i tą piękniejszą tylną, z lewej, z prawej , z profilu, w świetle dziennym, nocnym, w wannie, pod kołdrą )


Dziękuję Monice Sawickiej za ten Konkurs i za jej anielskie skrzydła, którymi od dwóch lat mnie przytula, mimo iż jej samej czasem nie ma kto przytulić.
Dziękuję jurorom, za trzecie miejsce.
Dziękuję mężowi za miłość i wsparcie we wszystkim co robię.
Dziękuję dzieciom, za uśmiechy jakimi obdarowują mnie każdego dnia.
... to Wasza trójka dała mi siłę do napisania tego opowiadania, w którym każdy z Was znajdzie siebie... kocham Was!!!

Dziękuję też Mamie, Babci, Siostrze, Teściom, Szwagrowi i jego rodzinie, oraz Przyjaciołom, znajomym i duszyczkom blogowym, za to, że jesteście ze mną w takich momentach i przyjmujecie na siebie mój uśmiech.
Dziękuję.

Wasza świeżo uskrzydlona
Virginia

 
                                    

2009-04-23

Korridą po książki

Dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich.
Biorę byka za rogi (czytaj taczki w dłonie) i nie ma mnie. Jadę zaraz do Empiku i zamierzam coś nabyć, bo tylko dziś kupując 3 płaci się za 2, więc  jeśli ktoś jeszcze nie wiedział, to teraz już wie.
Przeczytałam też, że do każdego zakupu różę dodają. Zupełnie jak w Hiszpanii... ale niespodzianka !!! Miło, że w końcu Dzień Książki w Polsce zaczyna przypominać pomału te w innych krajach, choć jeszcze daleko nam do np. Londynu, gdzie są księgarnie, w których na co dzień można mieć 3 książki płacąc za dwie... ach, że my tacy zacofani w czytaniu jesteśmy. Szkoda.
A w Hiszpanii, gdzie narodził się pomysł na takie celebrowanie czytelnictwa, dziś mają święto narodowe i wszyscy czytają. Zatem dziś wlewam w duszę odrobinę hiszpańskiego temperamentu i lepiej , żeby pan od kręgosłupa miał dla mnie dobre informacje, bo jak nie to z byka go potraktuję :)

Zatem miłego dnia kochani.
Kto zakupi dziś jakąś książkę proszę się natychmiastowo pochwalić. Albo chwalcie się takimi, które macie w pamięci... Które wpłynęły na Was jakoś specjalnie... Które pokochaliście od pierwszych stron.



2009-04-16

Chwilowo się kręcić przestałam

Przegrałam. Poddaję się. Pójdę na kolanach do Częstochowy tylko niech ktoś wymieni mi kręgosłup. Na lepszy model. Najlepiej od zaraz, albo nawet od wczoraj.
Stary się już nie nadaje do niczego, strasznie boli, nie pozwala w nocy spać i zastrajkował na dobre. Do strajku namówił też lewą nogę i prawą rękę. Oflagowały się mendy i drętwieją, tracą siły w najmniej odpowiednich momentach.
Jak tak dalej pójdzie to niedługo moje dzieci będą matkę trzydziestolatkę na wózku pchać... jasny gwint nie poddam się... słońce świeci, jabłonie kwitną, taras mam prawie gotowy... chcę mieć siły na grę w piłkę, jazdę na rowerze i skakanie w gumę z Lolą. A tymczasem, żeby wykonać proste czynności muszę nafaszerować się lekami jak indyk warzywami na boże narodzenie.

W przyszły czwartek mam wizytę u lekarza.

I nie ma drogi panie, że dwie minuty, stówę na stół, do widzenia, następny.
Ja chcę wiedzieć co mi jest i co mi będzie.
... tak proszę pana, mam to genetyczne odziedziczone po babci, prababci i praprababci.. tak, chodziłam na szpilkach mimo, iż nie mogłam... tak, nosiłam kilka lat ciężkie kartony wypchane po brzegi kosmetykami, bo byłam głupia i myślałam, że mnie genetycznie ominęło.. tak, mam w domu dwa misie koala i oby dwa wisiały na mnie dosyć długo, a ja nie miałam sumienia odrywać ich od matki... tak, lubię szaleć z dziećmi i skaczę ukradkiem, jak sąsiedzi nie widzą, na trampolinie wysoko ku niebu i śmieję się głośniej od moich dzieci... a podobno śmiech to zdrowie.
Tak, chcę być zdrowa i nie chcę już przeżywać bóli porodowych lędźwiowych co miesiąc wraz z przyjazdem troli. Tak, będę już grzeczna i pracę w terenie zamieniam pomału na pracę siedzącą. Wdrażam się, szkolę, i od nowego roku myślę, że starą pracę na nową będę mogła zamienić. Poniekąd z konieczności. Poniekąd z wyboru.
To tyle skargi na dzisiaj...

A ze spraw przyjaznych mojej duszy, doczekać się już nie mogę na Światowy Dzień Książki. Przeglądam wszystkie możliwe księgarnie internetowe i porównuję oferty specjalne jakie na ten dzień proponują. Empik na przykład daje 3 książki, a płaci się za 2.
Oferta podlega wielokrotności, więc lepiej żeby mi ktoś kartę odebrał tego dnia, bo mogę wpaść w dziki szał, a że nosić mi nie wolno, to z taczkami tam wparuję :)
Ale aż się chce zasiąść w wiklinowym fotelu na nowym tarasie, który wygląda jak molo prowadzące do morza ... zatopić się w lekturze, usta zanurzyć w ciepłej kawie, po czym usłyszeć po kilku linijkach ....mamooo, chcem się uśtać, mamooo chcem do piasiu, mamooo mam siusiu, mamooo chcem skakać ... mamooo, mamoo, mamoo .

Czym byłby dzień bez dzieci?
Byłby ciszą.
Czy chcę tej ciszy?
Jeszcze nie teraz.

p.s bardzo wszystkim dziękuję za życzenia świąteczne, zarówno te na blogu jak i na skrzynce mailowej.

Dobrej nocki
 
 
 

2009-04-12

Wesołego Alleluja

Niechaj nadchodzące Święta przyniosą Wam radość i wewnętrzny spokój,
pozwolą na chwile wypoczynku i refleksji, na które brakuje nam czasu;

niech promienie słoneczne wypełnią Wasze dusze wiosennym blaskiem
i pozwolą na spontaniczne szczere uśmiechy;

niechaj Święta te będą czasem odpoczynku od zgiełku współczesnego świata i przyczynią się do tego, że z nowymi siłami, a przede wszystkim z nadzieją podejmować będzie można kolejne życiowe decyzje;

i zdrowia dużo ...
i wielkanocnych pisanek ...
i szynki z chrzanem ...
i wiadra wody dla ochłody ...

Wesołego Alleluja !!!
życzą

Kurka Virginia, jej Kurczak
i ich pisklęta 


2009-04-08

Ludzie o nieswoich duszach

Wielu ludzi na świecie choruje. Na różne choroby.
Tak naprawdę to każdy jest na coś chory.
Albo na ciało, albo na duszę.
Ciało umiera, więc zrozumiałe poniekąd jest, że większość z nas nie dba o nie, ale dusza podobno żyje, zatem czemu nie dbamy o to by była wiecznie kwitnącym kwiatem? Czemu o niej zapominamy, czemu jej nie pielęgnujemy, nie doglądamy, nie przesadzamy? Czemu pozwalamy by obsiadły ją mszyce? By uschła.
Często przyglądam się różnym ludziom. I z przykrością stwierdzam, że wielu z nich nie ma duszy... To tak, jakby umarli za życia.
Zostaje tylko ciało i wyuczone jak tabliczka mnożenia schematy dnia.
... Pobudka. Silna kawa. Noga na pedał gazu. Praca. Zdrada. Praca. Alkohol. Dom. Pieniądze. Jedzenie na wynos. Półsen...

Każdy kolejny człowiek natykający się na takiego bez duszy żyje podobnie, i tym oto sposobem usycha dusza za duszą. Żyjemy nie tak jak podpowiada nam nasze wnętrze, tylko tak jak żyje sąsiad, przyjaciel, stary kumpel z podwórka... pędzimy gdzieś... bo wszyscy tam pędzą. Ale dokąd? Czy ktoś wie dokąd? Czy to w ogóle kogoś interesuje dokąd?
Żyjemy nie dla siebie. Żyjemy dla innych. Karmimy obce dusze, a nasze głodzimy. Klaszczemy kiedy wszyscy klaszczą, śmiejemy się kiedy wszyscy się śmieją, nie płaczemy, bo wstyd. Wszystko wiemy, wszędzie byliśmy, wszystko widzieliśmy, nic nie jest nam obce. Takie komary napełnione cudzą krwią.
Ludzie o nie swoich duszach.

Boimy się mówić o tym, co czujemy, co myślimy, bo... co ludzie powiedzą?
Boimy się inności. Odmienności, bo ona jest już dziwactwem.
A tak naprawdę boimy się siebie.
I idziemy na łatwiznę, bo dusza ogólnospołeczna jest łatwiejsza do życia.
Jest bezproblemowa.
Jest akceptowana.
Jest glamour...
Nie trzeba się wówczas wysilać i tworzyć własnego "ja".
I nie trzeba za to "ja" odpowiadać.

... a ja jednak chyba wolę się wysilić 



2009-04-04

W telegraficznym skrócie

Charlie ma jutro urodziny. STOP. Od tygodnia jestem chora. STOP. Myślałam, że się wyzbierałam już, ale nadal stan mojego przekichanego wieczoru jest kiepski. STOP. Kiepski ponieważ wczoraj w krótkim rękawku umyłam 5 normalnych okien i 4 duże tarasowe, bo wydawało mi się, że już dłużej tego widoku nie zniosę. STOP. W związku z tym, dziś robiąc zakupy trzęsłam się z zimna przy 21 stopniach. STOP. Fala infekcji zrobiła nawrót i cierpię. STOP. Cztery godziny temu dom opuścili koledzy Charliego. STOP. Jeszcze mi huczy w głowie. STOP. Nie byłam w stanie odmówić im godzinnej zabawy w chowanego. STOP. Zasnął z uśmiechem na ustach. Uroczy widok. STOP. Jutro ciąg dalszy urodzin i nadjedzie dziesięć sztuk rodziny. STOP. Chomik już pochowany. Nie zmartwychwstał. STOP. Chyba nie kupiłam sera do sałatki. STOP. Znowu zimno mi w stopy. STOP. Wymarzony taras rośnie w oczach. Jeszcze dwa tygodnie i wyjmę leżaki. STOP. Sześć suszarek prania jest złożonych i gotowych do prasowania. STOP. Nowa asystentka od dwóch dni nie odpowiada. Nie mam sił szukać nowej. STOP. Nie wiem co się ze mną dzieje, że zasypiam w wannie. STOP. Wypadało by pochować już czapki, kurtki i zimowe buty. STOP. Nie ma chętnych, żeby pomyć zimowe buty. STOP. Zamówiłam tort dla 12 osób, a będzie nas 14. STOP. Sylvia Plath fascynuje mnie coraz bardziej. STOP. Miałam umyć podłogę, a piszę telegram. STOP. W pracy dostałam premię. Jednorazową. STOP. Premii już nie ma. Zamówiłam dzieciom piaskownicę. Reszta wypłaty poszła w taras. STOP. A nadal nie mam odpowiedniego kremu na dzień. Stary mnie wkurza, bo się łuszczę. STOP. Miałam jutro nie szaleć z przygotowaniami, a znowu mnie poniosło. STOP. Czemu ja nie umiem uraczyć gości samymi kanapeczkami tylko zawsze muszę kombinować od szóstej rano w kuchni, co zrobić, żeby się wyrobić, z tym co zrobić zamierzam... STOP. Ale jak wstanę o szóstej to zobaczę przez okno w kuchni sarny i szaraki i bażanta, który spędza z nami już trzeci rok. STOP. Druga połówka leży na kanapie. STOP. Czemu ja bezczynnie nie umiem leżeć na kanapie, tylko zawsze jakąś robotę sobie znajdę? STOP. Idę umyć sanitariaty, bo jutro nie zdążę, bo już na jutro podłogę przełożyłam. STOP. Książka z moim opowiadaniem zmieniła premierę z 15 maja na 6 maja. STOP. Zapomniałam odwiązać balony z pola wskazujące rodzicom kolegów Charliego drogę do nas. STOP. ... ... ...
Skończył mi się papier telegraficzny.
Na szczęście.
Dobranoc :)



2009-04-01

Ogłoszenie parafialne

W związku z tym, iż doszłam do wniosku, że chyba Was odrobinę zanudzam postanowiłam zawiesić działalność bloga na czas nieokreślony.

Wszelkie prawa, roszczenia i reklamacje proszę kierować do mojego menagera, który aktualnie jest niedostępny, bo zawiesił działalność menagerską z dniem dzisiejszym na czas nieokreślony.

Niedostępny jest również nadal mój sekretarz - chomik. Mimo informacji, iż podobno chomiki zapadają w sen zimowy i zmartwychwstają po kilku dniach, nadal nie potwierdzam wiarygodności owych zapewnień. Moje próby reanimacji ciepłym powietrzem z suszarki do włosów nie przyniosły zamierzonych efektów i oprócz nowej fryzury nic się w jego sztywniactwie nie zmieniło.
Nadal chomik is dead.
Nadal nie wiem jak przekazać tę informację Charliemu.
Ale daję sobie jeszcze dwa dni na reanimację.

Pozdrawiam.
Przepraszam.
Dziękuję.
... i dobranoc.
Jadę szukać swojej Isabel.

Wasza niefrasobliwa
Virginia

Czary mary idzie wiosna

Zapragnęłam włożyć nogi w donice i zakwitnąć. Stąd nowa oprawa graficzna bloga, bo ja już w tej zimowej hibernacji trwać nie zamierzam... bo ileż można. Stwierdziłam, że jak mi margaretka na głowie zakwitnie to wiosna mi pozazdrości i kwiatem łąki obrzuci.

Czas letni mi sprzyja i wbrew wygłaszanym opiniom nie dopadła mnie żadna menopauza wiosenna, wręcz przeciwnie, z tym kwiatem we włosach i jasnością za oknem jest mi znacznie lepiej na duszy. Nie chce mi się spać, znowu pięć godzin zaczyna wystarczać, energię odzyskuję i nowe plany i marzenia wyłuskuję ze skorupek zapomnienia. Do dzieła.

p.s
smutne tylko dziś to, że chomik Tuptuś zesztywniał :( Biedne małe stworzonko. Zapakowałam go w pudełko po perfumie i pójdzie do ziemi.
Lola na szczęście uwierzy, że wyjechał do sanatorium, ale Charlie jeszcze prawdy nie zna ... aktualnie chomik przebywa u weterynarza na badaniu.
Nie lubię ich kłamać, ale czasem jestem zmuszona, bo ich serca są strasznie słabe w takich momentach, byłby wielki płacz, lament i żałoba :(


Wasza wiosennie margaretką przystrojona
Virginia
 
 
 

2009-03-27

Marzy mi się Paryż

 

Na stole stoją trzy czerwone tulipany, wpatruję się w nie i próbuję zaciągnąć się wiosną, której nie ma... dłonie mi marzną i kaszlę jak stary trabant i wszystko mnie boli, bo zima podkulić ogona nie chce i puka ciągle śniegiem w szyby i nadwyręża moją słabą odporność.
Żeby nie zapaść ponownie w sen zimowy ciągle coś robię, gdzieś biegam,coś przekładam, układam, gotuję, sprzątam, a wieczorami moczę tyłek we wrzątku... wiem, wiem, powiecie, że niezdrowy, bo cellulit powiększa, ale trudno, nie ma wiosny, to będzie cellulit.

I czasem w tej wannie zamykam oczy i przenoszę się do Paryża. Zasiadam w kafejce na wiklinowym fotelu, zakładam nogę na nogę... podchodzi do mnie kelner w wygotowanej do śnieżnej bieli koszuli i z ręką założoną za plecy przynosi mi francuskie bułeczki i białą kawę. Wystawiam twarz do słońca, zdejmuję okulary, wsłuchuję się we francuskie "rrrrr" i... zasypiam w wannie  :)

Kocham Paryż... mimo, iż jeszcze w nim nie byłam. Pragnę fotografować paryską codzienność, kupić francuską gazetę, słuchać francuskiej muzyki. Nie ciągnie mnie do zabytków... ciągnie mnie do paryskiego wnętrza, do jego duszy, do miejsc, w których spędziło swe życie wielu artystów... chcę przejść główną siedzibą bohemy artystycznej - dzielnicą Montmarte, gdzie swe lata spędzili Pablo Picasso, Amadeo Modigliani, Van Gogh, Fryderyk Chopin i wielu innych. To historyczny fragment Paryża otoczony starymi kamieniczkami, w którym obecnie odbywa się targowisko księgarzy, gdzie jest prawdziwa winnica i Moulin Rouge.
Poza tym chcę odwiedzić grób Edith Piaf, Juliusza Słowackiego,Chopina, Modiglianiego i Oskara Wilde... i chcę tam być długo, aż mnie głowa z tego francuskiego rozboli, aż mi się aparat zmęczy, aż mi kostka brukowa w plecy wejdzie, bo je t'aime Paris :)


 

A tymczasem, zanim do Paryża się udam, zrobiłam sobie pierwsze butelkowe decoupage ... Paris La ville d' amour - Paryż miasto, które kocham.

Wasza
La Virginiaaaaa 

2009-03-23

Wygrałam walkę o Sylvię!

"Czasami śnię o drzewie,
to drzewo to moje życie,
jedna gałąź to mężczyzna, którego poślubię,
liście to nasze dzieci.
Kolejna to moja przyszłość pisarska,
a każdy liść to wiersz.
Następna... to błyskotliwa kariera naukowa.

Kiedy próbuję wybrać... liście żółkną i odlatują,
aż całe drzewo zostanie ogołocone".

                                                               Sylvia Plath

Na "Dzienniki" Sylvii Plath polowałam od dawna. Przegrzebałam księgarnie w obrębie trzydziestu kilometrów, w google znalazłam wszystkie te internetowe i wszędzie napis "pozycja niedostępna, brak w magazynach, informacja o wznowieniu druku niedostępna"... i w końcu trafiłam na allegro... i wiecie co? Buty sobie miałam kupić, a właśnie wylicytowałam zaciekle "Dzienniki" za .... matulukochana 99,50zł plus koszty przesyłki czyli 111zł. 
Mam kolejną książkę, ale nie mam butów, i kremu na dzień i jakiś pięćdziesięciu potrzebnych do życia czekolad... a ten co to sprzedał pomyśli sobie co za wariatka kupiła książkę wycenioną w księgarni na około 49zł za 111zł 
No to ja. Blogowa Virginia.
Ale pocieszam się, że nie jestem sama, bo jeszcze trzech wariatów ze mną walczyło na złotówki .... kto da więcej i w ostatniej sekundzie wygrałam złotówką :)

No to teraz mogę już spokojnie iść spać.
Dobranoc

Wasza pchła na noc
Virginia

2009-03-21

Jak to baba szuka do pomocy baby

Dzisiaj pojawiło się ogłoszenie w prasie o tym jak to jedna baba potrzebuje drugiej baby,czyli asystentki... zdradzę, że tą babą co poszukuje jestem JA:)
Bo jak to się mówi, zesram się, a nie dam się.

Chcąc utrzymać firmę i zarobić na przysłowiowe waciki, muszę zainwestować część aktualnie zdobywanego wacikowego. Robiłam to już parokrotnie i znów jestem w tym samym miejscu, ale patrząc na innych to i tak najdalej. I w sumie to dumna jestem z siebie, że wytrwałam, przetrwałam i zamierzam chyba dalej trwać, choć łatwo nie jest... no bo nadleciała taka jedna co to ambicje ma jak z filmu amerykańskiego i się panoszy niczym diabeł o Prady.
I dlatego sobie asystentki szukam, co by mi pomogła ogarnąć to wszystko, bo generalnie to chyba za dużo sobie na głowę wzięłam. Jeden work, drugi work, due etato dzieciato,etato zmywato, sprzątato, kuchinato, prasowato, plewiato w gardino i jeszcze amore czytato i pisato ...
No, ale państwo wybaczą bez tych literek bym się z hibernacji zimowej nie wybudziła. One mi są potrzebne do przefiltrowania płuc i choćbym o drugiej w nocy właziła do wanny, to włażę tam z książką i miodowo-mlecznym proszkiem wysypywanym z wazy z krówką, który ma zaz adanie nawilżyć moje suche nogi, które mają tego pecha, że są na końcu w kolejce i o 2.30 w nocy to na balsam mogą się tylko pogapić.

Wracając do tej baby co to asystentki szuka, to baba ta zmęczona dziś jest telefonami i potrzebuje pilnie drinka z  likieru marakui i kanapeczek z mozarellą, czosnkiem, bazylią i pomidorkiem .. służba drrrrrr, czy tu jest jakaś służba? Nie ma... wyszła.
Jest tylko spiderman ... ten co to z tą prostatą  ostatnio miał problem. Teraz ma problem z tym, że ten spiderman na polsacie fruwa, a on ma ubrany strój i nie lata. Aktualnie czołga mi się pod stołem i próbuje uratować psa przed zdechłą muchą, która wypadła niespodziewanie z lampy.
Na moje oko jest już jakieś pół roku sztywna.

I znowu się baba na dalszy plan odsunęła, a ona dziś ważna jest, bo pełniła rolę pracodawcy i odpowiadała na pytania, które ją o omdlenia przyprawiały.

Telefon pierwszy:
- Kasia?
- Nie - odpowiadam
- Ania?
- Nie - powtarzam
- No to Sylwia - uparcie jakiś facet mi o 8.20 swoje kochanki chyba wymieniał.
- Nie... długo tak Pan będzie zgadywał kim ja jestem? - pytam
- No nie... w takim razie jak nie Sylwia to już na pewno pomyłka.
- No raczej tak - dodałam wyłączając telefon.

Telefon drugi:
- Dzień dobry, ja w sprawie tej asystentki... o co to chodzi?
- Dzień dobry, praca ta polega na pomocy mi w zorganizowaniu pracy na  miejscu i w terenie i ...
- Aha... w terenie... to znaczy w polu, czy w lesie?
... wymiękłam i zakończyłam szybko rozmowę

Telefon trzeci:
- Dzień dobry, czy Pani daje pracę?
- Tak, daję.
- To ja biorę od zaraz, bo ja tą firmę znam, kocham i jestem już z nią związana.
-To miło mi słyszeć... a skąd Pani jest?
- Z pomorskiego, ale czasem tu bywam ...
(dla tych co nie wiedzą ja jestem z południa, a Pani ta chciała pracować tylko czasem :)

Wśród dwudziestu normalnych inaczej znalazła się jedna nawet bardzo normalna studentka ... jestem umówiona na poniedziałek.

A teraz zasłużyłam sobie na szklaneczkę marakui z lodem i lekki piątkowy romansik Noce w Rodanthe no to otulam się kocem i teleportuję w ramiona Richarda Gere do domku na plażę... dżisys... jak ja bym chciała... nie, nie Richarda ... ten domek na plaży :)

Miłego weekendu

Wasza stara marzycielka
Virginia z domku pod lasem :)