Gdyby tak książki mogły latać... otworzyłabym okno, usiadła na krawędzi jednej z nich i machnęła ręką na ludzkie zdziwienie. Kto nie kocha, nie uwierzy. Siła pasji uskrzydla. Zawsze z przyjemnością patrzę na ludzi z pasją, nie ważne czy ktoś kocha się w znaczkach, szczytach górskich, nutach, kwiatach, mundurach żołnierskich, posiłkach, rafach koralowych, słowach czy nawet w "pierd... zeschizowanej samobójczyni" (epitet tyczy się Virginii Woolf i mojego nią zainteresowania co wytknęła mi pewna zdawało mi się bliska osoba). Niektórych ludzi jednak bolą czyjeś drobne miłości, inności, fascynacje, w złości więc burzą w pierwszej kolejności powody owego stanu. Tylko ktoś kto pasji nie posiada, nie rozumie jak wielkie ma ona znaczenie.
Film "Fantastyczne latające książki Pana Morrisa Lessmore" ukazuje miłość do literatury, w uroczej scenerii latających książek, ale równie dobrze mogłyby tam latać znaczki, na których ożywałyby ludzkie twarze, czy kwiatki z korzonkami splecionymi w warkocze. Każdy może w wyobraźni zmodyfikować go pod kątem własnych dążeń do szczęścia. Ukazuje jak mimo tragedii (tu akurat nawiązanie do wydarzeń w Nowym Orleanie i huraganu Katrina) pasja potrafi ocalić. Daje nadzieje, spełnienie i skutecznie motywuje by potem stąpać ponad ziemią. Bohater ten opowiastki, pan Morris, to postać wzorowana na Busterze Keaton’ie, bardzo znanym komiku z okresu kina niemego. Z jakiego powodu akurat on? Nie wiem, być może powodem była miłości do niego twórców owego filmu. Reżyser Brandon Oldenburg cenił zapewne Bustera Keatona, a rysownik William Joyce z wiadomych powodów zrobił wszystko, by miłość do książek była jak najbardziej wiarygodna. Krótki to film, ale bardzo wartościowy w swym przekazie. Słusznie znalazł się w piątce najlepszych animowanych filmów minionego roku i otrzymał nominacje do Oskara.
Dopisek: oczywiście też otrzymał Oskara :)