To miało być miłe popołudnie. Jak każde wspólnie z dziećmi spędzone...
Słońce zaglądało na nas od rana, śpieszyłam się więc z obowiązkami, które wstrzymywały nas przed wyjściem do ogrodu. Dzieci w piżamach, uśmiechnięte, wśród świątecznych prezentów, wyjątkowo grzeczne, zgodne i zadowolone z przerwy świątecznej, która gwarantuje pośpiech wyrzucony za drzwi... Psy jak zwykle blisko nich. Jeden wygrzewał się na niewielkiej plamie słońca, która przez drzwi tarasowe wtargnęła na róg dywanu... uszka drgały mu na każdy ruch dzieci, starał się zdrzemnąć, jednak oni dla niego są ważniejsi... Drugi, ten będący z nami od ponad pięciu lat spał między poduszkami na kanapie, z których przestałam już go przeganiać, mimo iż były świeżo wyprane, bo każdy przecież musi mieć swój kąt. Szczególnie on, był wyjątkowy, nie odstępował nas na krok, kochał całym swym małych, słabym jak się okazało sercem. Był najwierniejszym psem jakiego do tej pory mieliśmy... Lolę budził o poranku liżąc jej małe rączki, Charliego ubóstwiał bo byli kumplami z jednej drużyny piłkarskiej, z mężem się przyjaźnie droczył... Uwielbiał ciepło, moje podkurczone nogi nocą i miejsce za nimi; mój lekko drżący od miarowego oddechu brzuch; dywanik pod wanną, na którym zawsze czekał na moje ciepłe stopy, by zlizać z nich resztki wody. Kochał swoją dmuchaną marchewkę, która nie miała już czubka i miała naderwany nos. Każde rano radośnie wskakiwał z nią na łóżko, a kiedy ścieliłam pościel porzucał ją, by zagrać ze mną w berka. Biegał wkoło na łóżku ze swym uroczo podwiniętym ogonkiem, który uchował się cudem przed ostrymi nożycami, mimo iż rocznik wskazywał na to, że powinien być go pozbyty. Z braterskim uczuciem zaakceptował Znajdę, która trafiła do nas pół roku temu. Nie był zazdrosny, dzielił się z nią naszą miłością i miejscem w łóżku.
Po trzynastej zima zaprosiła nas na zewnątrz, mroźna, zła, już przez nas nielubiana. Zeszliśmy wszyscy do ogródka, ja z aparatem na szyi z myślą o pięknych wspólnych zdjęciach, Charlie dzielnie z całym sprzętem do zjeżdżania, Lola radośnie podskakująca, a za nią trzy psiaki... Berneńczyk jest zahartowany, małe yorki mniej, więc dbałam zawsze o to, by załatwiały swe potrzeby w pięć minut... Dziś patrząc na ten radośnie merdający ogonek, pozwoliłam mu na kilka minut dłuższej z nami zabawy. Może było to osiem, może dziesięć minut. Chciał tego, był szczęśliwy przy nas. Nagle upadł, zapadł się w śniegu, jakby mu Zima podcięła złośliwie łapki, serce wyrwała.. ile sił w nogach pędziłam do domu z wątłym dwu i półkilogramowym ciałkiem, pocierałam jego stalową, gołębią sierść, dmuchałam, błagałam, okryłam łzami. Charlie zorientował się co się dzieje... krzyczał tylko nie on, nie mój najlepszy przyjaciel.
Nie daliśmy rady. Siedzieliśmy we trójkę na kafelkach w przedpokoju, pomiędzy resztkami śniegu, kroplami łez, bezradnością, pytaniami... Nasz ukochany przyjaciel miał na imię Scooby, Bibi, Bibcio... 14 czerwca skończył pięć lat, a dziś już nam go odebrano. Dlaczego? Każdą noc spędził ze mną, wciskając się swym małym noskiem pod kołdrę. Był jak kamień, nieraz było mi niewygodnie, ale kochałam go ponad życie i zawsze trzymałam dla niego miejsce, albo on ogrzewał fragment na wysokości mojego brzucha, kiedy mnie jeszcze w łóżku nie było.
Nienawidzę zimy. Dzieci już nie chcą ferii, nie chcą zjeżdżać ze skalniaka, nie chcą plastikowych jajek, sanek, bałwana... nie chcą świątecznych prezentów, swoich pokoi, ulubionych lalek, wypasionego nowego telefonu. Lola jest w stanie oddać swe serduszko, Charlie nie chce pianina, pyta Boga dlaczego to jego najlepszy przyjaciel musiał odejść? Pierwszy raz stracił kogoś tak dla siebie ważnego. Trudno to pojąć dziesięcioletniemu, nad wyraz wrażliwemu chłopcu. Ciężkie dni przed nami.
Kilka godzin temu poszliśmy wspólnie do ogrodu, świąteczne lampki z sąsiedniego domu towarzyszyły temu ostatniemu pożegnaniu... owinęliśmy go porządnie, naszą miłością i dziecięcymi rysunkami. Dopiero kiedy kogoś bliskiego tracimy, dowiadujemy się o sile miłości jaką go darzyliśmy... nawet jeśli mowa o psie.
I wygląda na to, że nie mam do nich szczęścia. Mojego pierwszego pogryzł śmiertelnie bokser sąsiadów, trzynastoletnia suczka umierała mi na rękach dziesięć lat temu. Drugi zniknął sprzed domu, będąc pod opieką mojego męża. Trzy dni poszukiwań i spora nagroda nie przyniosły efektów. Trzeciego tak bardzo kochałam, że pozwalałam mu na wszystko... te dziesięć minut na śniegu, blisko nas, okazały się dla niego śmiertelne. Mogłam temu zapobiec. Mógł patrzeć na nas przez okno tarasowe, jak jeszcze kilka dni temu.
Wiem, że są gorsze dramaty, wiem, że życie toczy się dalej, wiem, że dla tych, którzy nie mają psów mój przesadny smutek będzie niezrozumiały.. ale dziś mi tak cholernie ciężko, że nadal nie potrafię powstrzymać łez!
Będzie nam Ciebie brakowało drogi Psi Przyjacielu... śpij spokojnie.
p.s Dopisek z Nowego Roku... Dziękuję Wam za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie jak bardzo mi pomogły.