2010-12-03

"Niebieska zasłona" Virginia Woolf


Kto się boi Virginii Woolf ? Jest taki film z 1966r., wydawać by się więc mogło, że od lat już nie tylko krytycy, ale nawet filmowcy straszą Woolf. I tak, w domu umiejscowionym przy wiecznie mgłą okrytym jeziorze, w zaroślach osnutych mrokiem, czai się zgarbiona, złośliwa, nieustannie znerwicowana i obłąkana Woolf... Wychodzi owinięta koszulą nocną, niczym wybudzona ze snu mumia i wymierza w ofiarę ostrą jak włócznia stalówką pióra wiecznego... Nic bardziej mylnego.  Wymyśliłam to na potrzebę skomercjalizowanej interpretacji tytułu. Nie sądzę, żeby się Woolf chciało kogokolwiek straszyć, bo odeszła na własne życzenie.
A więc film będący ekranizacją sztuki Edwarda Albee'go z duchem Woolf, ani też z żywą Woolf nie ma nic wspólnego. Jedynie można się dopatrzyć jakiejś symboliki dotyczącej związków małżeńskich opowiedzianych w filmie, dylematów, melancholii, nienawiści Albee'go do Woolf, lub równie dobrze miłości. Jednak wypowiadać się na ten temat nie będę, bo ani sztuki nie czytałam, ani filmu w reżyserii Mike'a Nicholsa nie widziałam. Z opisów, recenzji i zapowiedzi wynika jednak, że Woolf ma w nosie straszenie kogokolwiek, a sam tytuł był jedynie myślą przewodnią autora sztuki, bądź zamierzonym wprowadzeniem widza w błąd.

Wspomniałam o tytule tego filmu, bo często wyskakuje on na stronach internetowych kiedy szuka się czegoś o Virginii Woolf. Niektórych nawet zapewne skutecznie odstrasza, a Virginii bać się nie ma powodu. Mimo swej oziębłości, często izolacji, niedostępności i ciętych uwag, była  też ciepłą, wrażliwą i pogodną osobą. Niewiele się o tym pisze, bo ona sama wolała siebie w tej bardziej pesymistycznej odsłonie, wycofaną, pracującą, niezadowoloną z postępów nad kolejną książką. Być może właśnie taki stan ducha motywował ją do pisania, a wszelaka sztuczna uprzejmość, bądź poczynania stawiane nie z własnej woli, wybijały ją ze świata słów, w którym czuła się najlepiej. Mam wrażenie, że czuła się źle z tym, kiedy zapominała po co żyje... pisarstwo było jej przeznaczeniem, a każda inna czynność, łącznie z jedzeniem, zabiegiem zbędnym. Nie była więc też przesadnie angażującą się w rolę ciotką, ale zarówno dzieciom Vanessy, jak i Adriana, poświęcała czas i robiła to z wielką przyjemnością, prowokując zapewne tym samym wewnętrzną tęsknotę za własnymi dziećmi, których nigdy nie było dane jej mieć:

Dla dzieci była prawdziwą rozkoszą. Zapowiedź: „Virginia przyjdzie na podwieczorek” była jak ciepły, kapryśny wietrzyk, który wieje z południowego zachodu i przynosi wraz z sobą pełną zadziwienia radość. Nie pozwalała dzieciom dowiedzieć się niczego o smutkach swego życia i kiedy była w ich towarzystwie, wydawało się, że nie bywa przygnębiona.
Jednak umiała budzić strach. Nie żeby kiedyś chciała straszyć dzieci, ale pamiętam, jak słuchałem jej rozmowy z Vanessą, podczas której Virginia opisywała dwie stare panie – nie wiem kogo – mieszkające na jednej z tych londyńskich ulic, które są z jednej strony zamknięte dla ruchu za pomocą solidnych żelaznych słupków. Do jednego z domów w głębo ulic włamano się. Złodzieje zostali zaskoczeni, wymknęli się frontowymi drzwiami, wskoczyli w szybkie auto i uderzyli w barierę. Starsze panie słyszały to i słyszały, jak złodzieje krzyczą w śmiertelnym bólu dopóki nie nadjechał ambulans. Ta historia została opowiedziana w sposób prosty, ale z tak niewiarygodną siłą, że krew mi skrzepła – nadal jeszcze trochę krzepnie, kiedy sobie przypomina tę historię i to, jak Virginia ją opowiadała. Ale, oczywiście, dziecko chce się dać przestraszyć. Chętnie byłbym usłyszał więcej takich historii. Nie pamiętam, żeby to miało miejsce. Zazwyczaj były tylko żarty i wesołość - napisał Quentin Bell – siostrzeniec Virginii Woolf, w biografii swej ciotki. 

O dzieciach, w odniesieniu do swej bratanicy Ann Stephen, sama już Virginia  pisała w swym dzienniku tak:

A dzieci są oczywiście wspaniałymi, uroczymi istotami. Ann była u mnie i opowiadała mi o białej foce, i prosiła, żebym jej czytała. Ich umysły budzą we mnie zachwyt: przebywać z nimi, widzieć je codziennie, to musi być nadzwyczajne przeżycie. Mają w sobie to, czego nie ma żaden dorosły – bezpośredniość – Ann gada, gada, gada, przebywa we własnym świecie, ze swoimi fokami i psami; szczęśliwa, bo dziś wieczorem dostanie kakao, a jutro pójdzie na jeżyny; ściany jej umysłu są całe obwieszone takimi świetlistymi, radosnymi obiektami; i nie widzi tego, co my widzimy (29 wrzesień 1924r.)

                                                                                             
Prawdopodobnie właśnie tamtej pamiętnej jesieni 1924r., kiedy Ann odwiedziła ciotkę, powstała opowieść o starej niani, pani Lugton, która szyje zasłonę do salonu, a zaczarowany świat zaklęty we wzorzystej tkaninie czeka cierpliwie. Kiedy tylko niania zasypia przy zapalonej lampie, antylopa kiwa na zebrę i już wkrótce słoń, tygrys, struś i inne zwierzęta budzą się, by wędrować ku połyskującemu jezioru i czarodziejskiemu miastu. To jedyna zachowana i wydana drukiem opowieść Virginii Woolf dla dzieci, napisana raczej przypadkowo, specjalnie z myślą o bratanicy, czy siostrzeńcach i czytana wówczas jedynie w zamkniętym domowym gronie. I tak historia o "Niebieskiej zasłonie" utkwiła wśród kartek oryginalnego maszynopisu powieści Pani Dalloway, a opublikowana po raz pierwszy została dopiero w 1965 roku, kiedy to znalazła się w zbiorze opowiadań pisarki. 
Podoba mi się ta opowieść, Loli też się podobała, bo od razu nianię skojarzyła sobie z babcią. Kto dziś przerabia zasłony? Kto nosi złoty naparstek na palcu, którego blask przemienia się w promienie słońca? Nie spodziewajcie się jednak rozwiniętej opowieści ciągniętej przez kilkanaście stron. To krótka bajka, na kilka minut czytania przed snem, bez wydumanego przekazu i zbędnych metafor. Sama biorę ją często do rąk, żeby popatrzeć na ilustracje Julie Vivas, a okładkę zaliczam do ulubionych z kategorii Dla dzieci.