2008-03-12

Wszędzie wątpliwości

Jest prawie pierwsza, a ja ciągle siedzę przed monitorem. Nogi mam zdrętwiałe, bo od jakiś dwóch godzin nimi nie ruszam. Na moich różowiutkich kapciach rozwalił się pies i popierduje sobie od czasu do czasu, gapiąc się tępo w powietrze,  jakby szukając winnego.
Właśnie skończyłam przeglądać raporty z pracy i robić notatki, bo przede mną ciężki okres związany z przypilnowaniem wyników, które jak dobrze wszystko zapnę na ostatni guzik być może zakończą się moim awansem. Wydawałoby się, że powinnam skakać pod sufit z radości. Nic bardziej mylnego. Od pewnego czasu bowiem czuję się w pracy jak w firmie symulacyjnej za czasów liceum. Albo jak w teatrze. Przychodzę na przedstawienie, oglądam dobrych i mnie dobrych aktorów, klaszczę, wychodzę w uśmiechem (bo przecież nie wypada inaczej), a potem zastanawiam się po jasną cholerę traciłam swój cenny czas. Mam nadzieję, że to się zmieni, że wymienią niektórych aktorów, bo jak nie to ja skończę do tego teatru zaglądać.
Czy jest mi smutno? Jasne, że tak. Wyobrażałam sobie, że do ostatniej zmarszczki będę wierna tej firmie, bo to jest jak z czekoladą, kocham ją i koniec, ale są pewne zasady, które już naginam. Nie zamierzam ich jednak złamać. Czas pokaże.
Właśnie przebudziła się moja czternastomiesięczna księżniczka. Przykro mi piesku, zmykaj popierdzieć gdzie indziej, twój czas leżakowania na ciepłych papućkach dobiegł końca. Ja biegnę zrobić butlę mleka i na kilka godzin się przespać. Dobrej nocki kochane blogerki.