2012-11-15

"myśli przelatują z bzykiem"


[...] Własnoręcznie miesza sałatkę dla jakiegoś cieszącego się specjalnymi względami gościa. Kto jest tym uprzywilejowanym gościem, pytam, i dlaczego? I co gospodarz mówi do tej pani w kolczykach; czy to przyjaciółka, czy klientka? Siadając przy stole, czuję od razu to rozkoszne ukłucie zakłopotania, niepewności, możliwości, domysłów. Natychmiast pojawiają się obrazy. Jestem zażenowany własną płodnością. Mógłbym obszernie , swobodnie opisać każde ze znajdujących się tutaj krzeseł, stołów, każdego gościa. Moje myśli przelatują z bzykiem to tu, to tam z zasłoną słów na oznaczenie wszystkiego. Rozmawiać, choćby z kelnerem o winie, to doprowadzać do eksplozji. Rakieta idzie w górę. Jej złote, zapładniające ziarna opadają na żyzną glebę mojej wyobraźni. Zupełnie nieoczekiwany charakter eksplozji - oto radość obcowania z ludźmi. Ja w połączeniu z tym nieznajomych włoskim kelnerem - kim jestem? Nie ma nic stałego na tym świecie. Kto zdoła wyjaśnić znaczenie czegokolwiek? Kto potrafi przewidzieć lot słowa? To balonik żeglujący ponad wierzchołkami drzew. Mówienie o wiedzy nie ma żadnego sensu. Wszystko jest próbą i wyprawą w nieznane. Bezustannie obcujemy z niewiadomymi. Co będzie dalej? Nie wiem. Lecz odstawiając kieliszek, przypominam sobie: zaręczyłem się. Wieczorem zjem kolację z przyjaciółmi. Jestem Bernardem, sobą. [...]

Virginia Woolf, Fale, przeł. Lech Czyżewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2003, s. 107-108