2012-11-18

Leniwa niedziela, mnóstwo pytań i pan Brumm


Leniwa, rodzinna niedziela. Wszystko w zwolnionym tempie, o dwa kubki mleka więcej razy trzy. Uśmiechy, przytulania i głębsze przemyślenia. Na przykład o tym jak grało się kiedyś w klasy, a jak wygląda to dziś? Czy w pokoju wystarczy miejsca na rzut kamieniem, kiedy już wymyślimy klasy? Jak poprawnie pisać pisane E, H i G? Jak uczciwie grać w żolika? Jak ograć tatę? Jak dopasować dzień do zapotrzebowań żywieniowych poszczególnych członków rodziny? Z czego wymyślić sztuczne drapaki dla psów? Skąd wytrzasnąć szarlotkę i lody waniliowe? Jak odmienić przez przypadki słowo leń? Jak zmontować kosz do gry w koszykówkę? Jak wyrzucić psa z wymyślonego kosza do gry w koszykówkę? Skąd, jak, dlaczego i kiedy. Odkąd pamiętam niedziela ma to do siebie, że nadrabiamy cały tydzień w pytaniach i odpowiedziach. Niekoniecznie w skrócie. To mnie cieszy. Brak tematów do rozmów to najgorsza zaraza zagrażająca współczesnej rodzinie.

W niedzielę też więcej czytamy. Nie tylko przed snem, jak to zwykle w tygodniu bywa. Charlie nadrabia lekturę, Lola chce nadrobić wszystko co zalega na półce. Odkąd skończyłyśmy czytać Pipi, pragnie zacząć od początku. Tak jest jeszcze z kilkoma książkami. Ale poza sentymentem wypełniona jest też po uszy ciekawością. Dlatego niedziela to czas, kiedy podczytujemy ulubione fragmenty już przeczytanych książek, i zaczynamy coś nowego. Teraz, kiedy czyta już sama wybieramy książki z dużym drukiem, by jeszcze bardziej podkręcić dumę. Zarówno jej, jak i moją. Tak, dumna jestem. A Lola jeszcze bardziej. Dumny uśmiech prześwituje przez zakłopotanie, co na twarzy dziecka rysuje się drżeniem kącików ust. Dopiero w styczniu skończy sześć lat, a już sobie dosyć sprawnie radzi z każdym słowem. Nie powiem, że nie przysiadłyśmy do nauki, bo skłamałabym twierdząc, że ma alfabet we krwi, ale też nic nie było systematycznie pielęgnowane. Wszystko przez codzienne czytanie, do którego obie podeszłyśmy z wielką pasją i uwielbieniem. A potem zbudziła się dziecka wrodzona ciekawość, uwydatniła moja nabyta z wiekiem cierpliwość i płynnie przeszłyśmy w łączenie liter w słowa.

Siódmego dnia tygodnia udajemy się też szybciej do łóżek, by dokończyć zuchwale leniwą niedzielę. Tym razem zabrałyśmy ze sobą wielkiego, gapowatego, ale niezwykle sympatycznego misia, który skradł nasze serca już kilkakrotnie. Niemiecki ilustrator Daniel Napp wymyślił postać, która kojarzy mi się osobiście z popularnym misiem Bernardem. Jest równie pocieszny, uparty i pomysłowy. Dąży do celu i wyjaśnienia sprawy, która go niepokoi. Zaspokaja natychmiast swoją ciekawość co nadaje tempo całej opowieści. Uczy dystansu do błędów, pomyłek i własnej niewiedzy. Ale wszystko to dzieje się nie w sposób nudny, edukacyjny, tylko niezwykle lekki i relaksujący. Gwarantuje niekontrolowany wybuch śmiechu i wielką przyjemność z przeglądania ilustracji. Co prawda  wydawca przeznacza tę książkę dla młodszych dzieci (od trzeciego roku życia) to bezsprzecznie stwierdzamy, że zarówno pięciolatek, jedenastolatek, jak i trzydziestolatek, wraca do niej w przypływie chęci poprawy sobie humoru i zapewnienia przyjemnego snu. Wyśmienita lektura do szybkiego przeczytania przed snem ( stosunkowo niewiele tekstu ) i bardzo dobra czcionka do nauki czytania dla maluchów. Rodzinnie polecamy i list do Mikołaja piszemy z prośbą o kolejne części.




Tytuł oryginału Dr. Brumm versteht das nicht, polski tytuł Pan Brumm tego nie rozumie, Daniel Napp, przeł. Elżbieta Zarych, Wydawnictwo Bona, Kraków, 2011, s. 25.

Kolejne części to: Pan Brumm utknął na dobre, Pan Brumm idzie się kąpać, Pan Brumm obchodzi Boże Narodzenie i najnowsza część z października tego roku Pan Brumm wybiera się na wycieczkę.