2011-01-07

Dzień Dziwaka


Leżałam sobie po południu na górze zwinięta w rulon z koca, z kapturem na głowie, bo od halnego za oknem uszy mi się trzęsły i symulowałam, że składam pranie. Prawda jednak wypełza ze mnie, schodami w dół i wskoczyła mężowi w usta:
- Kochanie, co sobie tam czytasz w ukryciu? - zapytał z dziwnie brzmiącym, szyderczym uśmieszkiem
- Nową Woolf, nie uwierzysz, ale znowu przeciągnęła mnie na swoją stronę...
- Nic nie szkodzi, czytaj sobie... Usłyszałem w telewizji, że jutro jest Dzień Dziwaka i pomyślałem, że może chcesz wiedzieć.

Cóż za uroczy komplement po czternastu latach współżycia :). Swoją drogą nie wiemy sami, czy on zdziwaczał przy mnie, czy ja przy nim... Co będzie z naszymi dziećmi? Jaka jest różnica pomiędzy dziwactwem, a pewnymi przyzwyczajeniami lekko odstającymi od normy? W grudniu pisała o tym u siebie Dosia, temat ten mi umknął, ale jutro chętnie do niego wrócę, tylko tak naprawdę muszę pomyśleć, jakie mam podstawy ku świętowaniu tego dnia, bo aktualnie jestem przy wymienianiu piątego dziwactwa i nie wiem, czy to mnie już klasyfikuje :)
Tymczasem zaciągam podkolanówki i jeszcze na pół godzinki wracam do Woolf. A Wy myślcie o swoich dziwactwach, nietuzinkowych uzależnieniach, rzeczach bez których nie możecie się obejść, nawykach, które wpisały się w Waszą codzienność...

Dopisek - 14:30 dnia następnego

Hmmm, zamyślona chodzę od rana w swych hysiach, bo tak dziwactwa nazwała Dosia, z którą mamy te same kubki. Na herbatę w motyw londyński, na kawę w łowicki - jeśli piję rozpuszczalną - bo te z ekspresu pijam w wysokich szklanych i długą łyżeczką zbieram najpierw kilkucentymetrową piankę. Bez cukru oczywiście, kawy i herbaty nie słodzę, ale koniecznie podjadam przy tym coś słodkiego, co jest poniekąd niezrozumiałe. Kilka osób miało okazję już się przekonać, że w mojej torebce, w woreczku, słoiczku, bądź metalowym pudełeczku jest zawsze coś słodkiego, tuż obok aktualnie czytanej książki, notesu, kalendarza, misia od dzieci i zestawu piór, choć na co dzień piszę długopisem. Mam ich w domu pełno, starych kalendarzy nigdy nie wyrzucam, notesów nawet nieprzydatnych, bądź przepisanych też nie. Piętrzą się w kufrze na listy, tuż obok posegregowanej latami i zasznurowanej korespondencji. Wracając jeszcze do okoliczności posiadania tych samych kubków z Dosią... to taka moja potrzeba obdarowywania bliskich mi osób, rzeczami, które i ja posiadam. Sama takowe też lubię dostawać, i kończy się tym, że aktualnie śpię z misiem od Dosi pod poduszką. To chyba nie jest dziwactwo, to tęsknota w najczystszej postaci.

Z dziwactw to ja tu mogę wymienić na przykład niemożność pozbywania się zużytych ołówków. Nie jestem w stanie pozbyć się takiego, którego ślady mam w swych zbiorach książkowych na marginesach, czy w notesach. Z którym spędziłam czas przy kilku książkach, który pływał w wannie i ginął w czeluściach torebki. Autentycznie się z nimi zżywam, pamiętam pojedyncze i przeszukuję dom, kiedy jakiś znika. Trzymam je w  pudełku po kubku z londyńskim motywem, który stoi w sypialni na sekretarzyku, na którym zwykło się pisać, a mój jest tak zawalony moim światem, że brak już wolnego miejsca. 

Wydłubuję rodzynki z ciast, nie jadam końcówek od bananów i każde rano piję kakao. Zaraz za nim pierwszą kawę i wraz z jej ostatnim łykiem powstrzymuję się, by nie zaparzać kolejnej, a i tak dzień kończę na sześciu, ostatnią popijając kiedy dom już śpi. Mam zbiór filiżanek do espresso, choć czarnej kawy nie pijam. Mam też zbiór jeszcze kilku innych niepotrzebnych przedmiotów.
W domu czuję się lepiej niż poza nim, co utrudnia mi swobodę i wyluzowanie na wakacjach, czy w gościnie, dlatego rzadko się na nią godzę. Można by rzec, że jestem aspołeczna, choć chyba nie do końca... lubię po prostu swoje legowisko, nie opuszczam go, a także bronię przed nieproszonymi gośćmi, w sposób dosyć sugestywny, a mianowicie nie mam klamki w furtce, co utrudnia bezpośrednie dostanie się przybysza pod same drzwi, bo dzwonka też nie mam. Trzeba się wcześniej anonsować, sama nikomu też nie zjawiam się nigdy jak grzyb po deszczu pod drzwiami, co w czasach otwartych domów, pewnie niejednego dziwi.

Potrafię wypalić pięć papierosów jednego dnia, a potem miesiąc obejść się bez nikotyny. W zamian czytam ostatnio poezję na uspokojenie. W zimie śpię w szlafroku w pingwiny i w podkolanówkach, a kołdrę podwijam pod siebie jak ciasto pod pasztecik. Czytam zawsze przed snem i podczas kąpieli, zazwyczaj godzinę w wannie i godzinę w łóżku. Nie utonęła mi przez te wszystkie lata jeszcze ani jedna książka, choć zdarza mi się zdrzemnąć na pięć minut w pozycji siedzącej. Swoje istnienie poświęcają jedynie ołówki, dryfując na białej pianie i śniąc o ostatnich podkreślonych słowach.

Zdarza mi się mówić do książek i do kwiatków. Tych drugich mam ponad czterdzieści w domu, mimo iż nie mam do nich ręki. Nie ceruję skarpet, w ogóle igłę chwytam w ręce dwa razy do roku, kiedy już wyjścia nie mam. Nie używam skrobaczki, bo nie umiem. Kiedy moja rodzina wyjeżdża windą, ja biegnę schodami, bo mam wrażenie, że zabraknie w niej dla mnie powietrza. Boję się trumny. Nie śmierci, ale trumny. Kazałam nakryć się książkami, żeby widzieć słowa, jakbym się obudziła. Często też w myślach czytam sobie słowa od tyłu, z potrzeby tworzenia nowych. 

Mam tendencję do natarczywego obserwowania ludzi, ale bez krzywych spojrzeń, nie oceniam, lecz staram się poznać ich po kilku gestach czy słowach. Często zbytnio się w tym przyglądaniu zatracam, zamyślam, dopowiadam sobie swoje kwestie i wyglądam nieciekawie. Do windy nie wsiadam, a w samochodzie przebywać uwielbiam, czasem jeżdżę zupełnie bez celu, aż skończy się ulubiona piosenka. Dzieciom pozwalam na zbyt wiele, dlatego mam wrażenie, że wyrosły mi na głowie i często bez przyczyny czochram się po jej czubku... zazwyczaj kiedy nie mam ich u swego boku, co wygląda jakbym nie pamiętała, w którą stronę miałam pójść lub co zrobić :)
A jak to bywa u Was (jeśli ktoś tu w ogóle jeszcze będzie chciał ze mną rozmawiać :) ?
Kate, proszę, wspomnij o klamerkach :)

Dopisek z 11.01.

To była miła wymiana dziwactw, dziękuję, uśmiałam się i niejednokrotnie przypomniałyście mi o kolejnych moich... i tak na przykład, krążąc wokół fenomenalnych klamerek, ja nie używam ich wcale, tylko na sznurze na dworze, latem, potem na zimę zapominam je chować i wiosną muszę kupować nowe, bo stare wiatr po okolicy roznosi.
Często powtarzał się też temat ulubionych "widelczyków"... ja mam ze sztućcami przeprawę zawsze po imprezie, świętach, rodzinnych spotkaniach. Zawsze, nim śmieci wyniesiemy do dużego kubła, siadam, poleruję i przeliczam, czy w zestawie jest wszystkiego po 12 sztuk. Cierpię na syndrom zdekompletowania ulubionego zestawu :)
Często też uczepiam się jednej piosenki na cały dzień i odtwarzam ją dwudziestokrotnie; kiedy kończy mi się atrament w piórze, to odkładam tekst na czas nim kupię nowy, w tym samym odcieniu; no i zawsze, kiedy idę miastem wstępuję do księgarni, nie potrafię przejść obok, muszę chociaż na jedną półkę zaglądnąć, nawet jeśli się śpieszę... ale to chyba normalne :)

Zdradzę Wam jeszcze nietypowe dziwactwa mojej rodziny... mój mąż, kiedy zasypia, strzela na guzikach od poduszki i nie raz już dostałam w oko, a że nie lubię się z igłą, to wiecznie mamy zdekompletowane jaśki. Charlie, mój syn dziesięcioletni, nie potrafi się obyć bez kremu Nivea i ciągle smaruje dłonie, nawet w szkole. A Lola w wieku czterech lat nadal odwraca stare body z dzieciństwa na lewą stronę i śpi z empi, czyli metką w rączkach :)