2009-07-21

Powrót do Dzienników Woolf

Nigdy się tą kobietą nie znudzę. Nigdy też jej w pełni nie pojmę, nie przeniknę, nie ulepię wiarygodnego portretu, bo Virginia była jak wiatr, który w zależności od siły otulał bądź wyrywał myśli z korzeniami.

Skończyłam czytać "Czerwoną sofę" Michele Lesbre, ale śpieszyłam się tak bardzo, że piękno tej książki będę musiała powtórzyć. Koniecznie. Wzrok bowiem uciekał mi na książkę "Morświn w różowym oknie" Virginii Woolf... myślami wracałam do kartek jej "Dziennika" i już nie mogłam się doczekać pierwszej strony z listami Virginii do Vity (przyjaciółki, z którą łączyła ją miłość, jaka dokładnie, tego z Dzienników się nie dowiedziałam).

Listami się delektuję, tak jak "Dziennikiem" do którego ciągle wracam.

(Właśnie moja Druga Połowa pojawiła się niczym zjawa przed lodówką. Mam wrażenie, że nic nie widzi. Otwiera lodówkę, wypija kubek mleka, zjada plaster sera i znika w otchłani toalety. W jego interpretacji to się nazywa lunatykowanie. W mojej to spełnianie marzeń sennych o śniadaniu. Jeszcze 6 godzin kochanie... zdrzemnij się).

Od listów odeszłam chwilowo, otworzyłam za to "Dzienniki" na przypadkowej stronie... w tle słychać Philipa Glassa "The Hours" (kiedy ją czytam uwielbiam go słuchać). Ale nie lubię Virginii z filmu "Godziny", smutnej, rozkojarzonej, pogrążonej tylko i wyłącznie w depresji i obdartej z poczucia humoru, które mimo, iż zazwyczaj ironiczne, to jednak było.
Natknęłam się właśnie na notatki z 18 sierpnia 1921 roku...
Czasami mam wrażenie, że z powodu napięcia nigdy nie napiszę tych wszystkich książek, które noszę w głowie. Pisanie ma w sobie tę diabelską cechę, że utrzymuje każdy nerw w nieustannym napięciu. A tego właśnie nie potrafię osiągnąć - gdyby to chodziło o malowanie albo szkicowanie, albo szycie patchworkowych kołder, albo robienie babek z piasku, nie byłoby sprawy.

Nie mam nic do zapisania, tylko te nieznośne stany niepokoju, których trzeba się pozbyć, pisząc. Oto trwam tu przykuta do skały; zmuszona do bezczynności; skazana na to, że każda troska, każda złośliwość, irytacja czy obsesja drapie i skrobie, i powraca. To znaczy, że nie mogę chodzić i nie wolno mi pracować. Każda książka, którą czytam, pączkuje mi w mózgu w recenzję, którą chciałabym napisać. W całym Sussex nie ma drugiej równie nieszczęśliwej osoby; lub równie jak ja świadomej ogromu przyjemności, które się we mnie gromadzą, a nie wolno mi z nich skorzystać. Słyszę, jak biedny L. (czyt. Leonard - mąż) jeździ tam i z powrotem kosiarką, bo taka żona jak ja powinna mieć wywieszkę na klatce. Uwaga gryzie! (...)

Oj moja Droga Virginio Woolf... nigdy się Tobie nie skończę przyglądać!

Jest druga w nocy. Zjawa z ubikacji wyszła i grzebie w szufladzie z narzędziami. Zepsuła się spłuczka. Winny kubek mleka i to parszywe lunatykowanie... a ja mówię trza było śnić o łące z kwiatami, a nie o lodówce pełnej jedzenia. W szufladzie brak odpowiednich kleszczy. Podobno kapać do rana nie może. Zjawa wyszła z domu i poszła do garażu ... mam nadzieję, że trafi w odpowiednie miejsce i do rana znajdzie to czego szuka.

Dobra, idę pomóc, bo nie wypada o drugiej spłuczkę i męża w samotności zostawiać ...

Wasz nikt inny jak hydraulik tej nocy