2008-11-19

"Wicker Park" kontra "Once"

 

Siedząc rano przy filiżance gorącej caffe latte natknęłam się na you tubie na zapowiedź filmu "Once", który momentalnie skojarzył się mi z moim ukochanym "Apartamentem"... motyw przewodni to dążenie do tej jedynej wielkiej miłości, połączenie się dwóch właściwych połówek.

Ale może zacznę od tego, który już widziałam.

"Apartament" to jeden z tych filmów, których obrazy noszę w pamięci w nienaruszonym stanie.
Wystarczy, że usłyszę pierwszą nutę utworu "The Scientist" grupy Coldplay i jestem automatycznie teleportowana na lotnisko, w ramiona Josha Hartnetta, którego głębokie spojrzenie przenika mnie całą, dosłownie całą i jeszcze trochę. Czuję jak obejmuje mnie skrzydłami swojej wielkiej zdeterminowanej miłości, jak otula mnie namiętnością i wiarą w to, że można odnaleźć utracone uczucie jeśli tylko się tego pragnie.

Film rozpoczyna się od pierwszych minut. Nie ma w nim nic z typowego dla filmów o miłości ubarwiania w sielankę. Bo mimo, iż motywem przewodnim jest owa miłość, to jednak walka o nią sprawia, że film staje się fragmentarycznie thillerem z odłamem melodramatu w tle.
Tylko samo zakończenie jest typowym dla filmów romantycznych wyciskaczem łez. Ja przyznaję się, że wycisnęłam ich całe wiadro.

Główny bohater Matthew, młody bankier, ma niebawem ożenić się z siostrą swojego szefa. Jednak firmowa kolacja w restauracji krzyżuje mu plany, a właściwie jego narzeczonej, która nieświadomie pokochała człowieka, którego serce stanęło dwa lata wcześniej.
Podczas trwania kolacji Matthew przypadkowo zauważa twarz kobiety, która do złudzenia przypomina Lisę, jego utraconą wielką miłość i wspomnienia wracają z siłą, która odrzuca aktualnie trwającą rzeczywistość.
Od tego momentu Matthew widzi tylko ją. A my widzimy w jego oczach ciągły ból i niepojętość dlaczego ukochana zostawiła go bez słów wyjaśnienia? Razem z nim zadajemy sobie pytanie co zrobił źle, w czym zawinił, czy do tego rozstania musiało nieuchronnie dojść?
Dlaczego akurat teraz... kiedy po dwóch latach powrócił do Chicago pewien, że wspomnienia zatarł już upływ czasu, Lisa pojawia się tak niespodziewanie?
Dlaczego wywołuje w nim taką obsesyjną potrzebę wyjaśnienia kulis swojego odejścia?
Dlaczego tak mocno nadal ją kocha, skoro ona zraniła?
Czy tak właśnie objawia się przeznaczenie? Pojawia się w momencie swojej ostatniej szansy i albo zostanie wyłapane z tłumu, albo przejdzie niezauważone...
Matheew na szczęście dostrzega swoją karmę ...
Od momentu zobaczenia Lisy w restauracji nie jest w stanie normalnie żyć, popada w obsesję na jej punkcie. Robi wszystko, żeby nie utracić jej ponownie, żeby w końcu ich serca zaczęły oddychać miłością sprzed dwóch lat.
Szuka, błądzi, walczy o uczucie z determinacją godną podziwu, a siły dodaje mu wiara w to, że miłość z dnia na dzień nie wygasa.
Nie odchodzi bez przyczyny.

Czy mu się uda?... zobaczcie sami, powiem tylko, że niełatwo jest dogonić miłość.
Jednak złapana w porę oddaje jednym spojrzeniem fakt, iż była warta stąpania na krawędzi intrygi i godna walki jaką stoczyła z ludzką zawiścią.

Życzę miłego oglądania, najlepiej minimum dwukrotnego, bo reżyser nie szczędził pozornie nieskładnie pokazywanych scenek, które jednak mimo pokomplikowania dają chronologicznie zwartą całość.
A wracając do widzianej rano zapowiedzi... czy "Once" zajmie miejsce na podium razem z "Apartamentem"... widział ktoś?
Muzyka sprawia, że mam ochotę biec do wypożyczalni...
I coś czuję, że pobiegnę.