2008-04-21

Kolorowe landryneczki

Nadal jestem zawieszona w niepewności, czy udało mi się wejść na kolejny szczebelek drabinki zwanej karierą zawodową. Czekałam cały weekend i nadal czekam z głośnymi okrzykami zadowolenia, które kłębią się w moim gardle, bo nie mam pewności, czy aby wszystko mam zapięte na ostatni guzik.
Mój żołądek z nerwów zamienił się w suszoną śliwkę węgierkę.
I nie dlatego, że pragnę nie wiadomo jak właśnie teraz awansować (wychodzę z założenia, że nie można się poddawać, tylko w razie niepowodzeń walczyć dalej) ale dlatego, że mój mąż we mnie tak bezgranicznie wierzy, że zamówił drewniane schody do domu, które mają nam montować za dwa tygodnie i bez mojej premii rozwojowej może być ciężko.

No więc znowu moje plany uzupełnienia szafy prysnęły jak bańka mydlana, mimo iż wiosna się zrobiła i wypadałoby do garderoby wpuścić troszkę zapachu nowości. Zamiast modnej tego sezonu sukienki w kolorze słońca w pierwszej kolejności wykładam na schody. Ale sama jestem sobie winna. Wprowadziłaś kobito męża w tajniki swoich wypłat, premii, bonusów, terminów przelewów, dałaś upoważnienie do konta bankowego to teraz nie marudź, że zamiast nowych ciuszków, będziesz mieć schody w domu. A jak Ci kobito zrobią schody, to zarabiaj dalej na ogrodzenie, wyrównanie terenu na działce, na taras, balkon, drzwi garażowe, bruk, skalniaki... matulu kochana przecież ja sobie tej kiecki nawet do 2020 nie kupię...
Cieszę się strasznie, że udaje nam się nasz dom doprowadzać do coraz piękniejszego wyglądu, ale brakuje mi czasem takich wypadów na sklepy sprzed stanu posiadania dzieci sztuk dwie i domu.

Z dnia na dzień życie jest droższe i nic tu nie pomoże rwanie sobie włosów z głowy. Tego jestem świadoma. Kosztowniejsze jest pożywienie, utrzymanie domu, dzieci... dobrze, że męża utrzymywać nie muszę :) On na szczęście też pracuje i pilnuje rachunków za dom, spraw dotyczących samochodu, przedszkola, karmy dla psów (śmieszne, ale nasz berneńczyk zjada niezłą kasę miesięcznie, a w zamian panicznie boi się wiatru i nie pilnuje domu kiedy wieje). Ja z kolei pilnuję opłat za firmę, robię zakupy spożywcze, drogeryjne i dziecięce. I tak pieniądze się kurczą jak ssane landrynki, aż w końcu znikają i zaczyna się nowy miesiąc.

Jedyny plus tego całego pieniężnego zamętu, to fakt, że w ogóle są i że każdego pierwszego dnia miesiąca mogę otworzyć nowe opakowanie landrynek. I tak sobie ssać i ssać smakowicie, niekoniecznie w nowej sukience, ale za to na nowych schodach.
Więc jak tylko mój żołądek dziś ze śliwki wróci do stanu poprzedniego to ruszam z nową siłą do pracy, bo pieniądze szczęścia nie dają, ale dają wiele chwil radości.
I tego nie da się ukryć.