Często jako rodzice wybieramy swoim dzieciom książki bardzo pospolite, poprawne i wydaje nam się właściwe. Pytanie tylko czy to co nam takie się wydaje bywa właściwe dla naszych dzieci? W jaki sposób to zweryfikować i nie poddać się obawom, że życiowe znaczy gorsze i nieodpowiednie. Skąd w nas przekonanie, że wyrazistymi postaciami, prostym przekazem i wynikającymi z tekstu ilustracjami spełniamy dzieci indywidualne potrzeby? Dlaczego nie dopuszczamy do głębszego sięgnięcia w wyobraźnię, do zastanawiania się skąd na ilustracji pies, skoro mowa o kocie. Dlaczego omijamy obrazy czarno-białe, brudną kolorystykę, trudne tematy, chorobę, śmierć, wojnę, problemy dorastania czy na przykład historię miasta Torunia. Tutaj nawiązuję do cudownej książki o Toruniu - "Cztery strony czasu" - którą napisała i zilustrowała Iwona Chmielewska, ale polskie Wydawnictwa ją odrzuciły, bo to nieopłacalne, a kiedy nieopłacalne to i nic nie warte. W Korei za to cieszy się ona dużym zainteresowaniem, mimo iż nie musiałaby wcale. Tak samo ma się zapewne podejście do książki "Królestwo dziewczynki", tej samej autorki, o jakże ważnej i pięknej przemianie dziewczynki w kobietę, temacie już zupełnie tabu, bo w jakim miejscu w polskiej księgarni należałoby położyć książkę ilustrowaną o menstruacji (więcej o tej pozycji można przeczytać na blogu Poza rozkładem ). W Korei nie mają z tym problemu.
Takich naznaczonych książek nie pozwalamy dzieciom brać do rąk. Są zbyt wymagające i peszące. Nie dzieci, które do tematów nieznanych podchodzą w sposób naturalny, a zazwyczaj rodziców. Takie pozycje zmuszają nas do rozmów i być może powrotów do tych rozmów, bo taka książka w domu na półce grozi tym, że dziecko poprosi o jej czytanie kilka razy. Choć niekoniecznie, czasem coś co w głowie dorosłego ciąży jak kamień uczepiony szyi, dla dzieci trwa tu i teraz, po czym znika wyparte przez inne ważne sprawy.
Widziałam jak na Targach Książki w Katowicach niektóre mamy czuły się niewygodnie w sytuacji, kiedy ich dzieci chwytały do rąk książki o wojnie ( serię Wydawnictwa Literatura - "Czy wojna jest dla dziewczyn" Pawła Beręsewicza, "Asiunia" Joanny Papuzińskiej czy "Bezsenność Jutki" Doroty Combrzyńskiej-Nogali). Momentalnie wzrok tych kobiet próbował wyłapać szybko coś na podmiankę, "ooo, patrz jaki słodki misiu, jaki uroczy króliczek, jaka rumiana dziewczynka z owocami w koszyczku". I dziecko chwytało do rąk podsuniętą przez mamę kolorową książeczkę, taką którą bez wysiłku, bez potrzeby rozmawiania o niej, przeczyta się na dobranoc i odbębni akcję "czytaj dziecku codziennie - 20 minut dziennie". Kto w ogóle wymyślił, że książki czyta się tylko na dobranoc? Wiadome jest, że wówczas czytamy coś naprawdę lekkiego, przyjemnego i odprężającego. Jednak w ciągu dnia czytajmy dzieciom te książki, którym okazują faktyczne zainteresowanie, same od siebie, nawet jeśli to jest temat dla nas wymagający większego zaangażowania i odpowiedzi na trudne pytania.
Najlepiej by było, gdyby dziecko poza księgarnią, w której rodzice mają często wyżej wspomniane blokady zakupowe, mogło samo z półki brać książkę odpowiednią dla swojego nastroju, swoich potrzeb i zainteresowań. To jednak niemożliwe patrząc na ceny książek, by zwyczajny człowiek mógł od urodzenia dziecku uzupełniać biblioteczkę o różne nowości wydawnicze i książki na różne tematy. Nie robimy tego, bo wydaje nam się, że dziecko z książek wyrośnie tak samo szybko jak z ubrań. Poniekąd to prawda, ale ja zauważam, że moje dzieci częściej wracają do tych samych książek, niż robię to ja. Nie przeszkadza im, że czytamy coś drugi, bądź trzeci raz. Nie ma też znaczenia wiek. Dwunastolatek słucha książek sześciolatki, i na odwrót, sześciolatka prosi by brat czytał swoje książki na głos. Wszystko zależy od dnia, pory i nastroju.
Pisząc to, nie mam na celu namawiania na siłę do książek trudnych, to indywidualna sprawa każdego z rodziców czy odważy się przeczytać dziecku na przykład unikatowy, przejmujący "Dym" Antona Fortesa, z ilustracjami jednej z moich ulubionych ilustratorek - Joanny Concejo. Jednak pamiętajmy, że dziecko też jest indywidualnością, być może ma inne od nas zapotrzebowanie na literaturę, być może ciekawi go inny świat, który my z obawy przed trudnością tematu przed nim ukrywamy. A za kilka lat wszystko spadnie na niego jak grom z jasnego nieba. Zupełnie bez przygotowania, za co będziemy mieli być może do siebie żal, że nie czytaliśmy, nie rozmawialiśmy, nie uświadamialiśmy.
Do końca życia będę wdzięczna za to, że mam chęci, czas i potrzebę by czytać dzieciom. I że one chcą mnie słuchać. To dla mnie naprawdę wielkie szczęście.
A jutro napiszę o dzisiejszym naszym wspólnym czytaniu: