Trzydzieste urodziny to taki moment w kalendarzu życia, kiedy człowiek przestaje spoglądać wstecz, a przyszłość ukazuje się jako w połowie rozwinięty wachlarz, którym trzeba szybciej poruszać, by uzyskać zamierzony efekt. Dlatego też, na trzydzieste urodziny postanowiłam zrobić sobie prezent, na który zbyt słabo polowałam przez ostatnie dwa lata i wymykał mi się co listopad z rąk. Prezent, który ma we mnie rozbudzić nawyk systematycznego zapisywania myśli, które w tym wieku ulatują szybciej niż się tego spodziewałam. Poza tym chciałam, by było to coś czego nigdy wcześniej nie miałam okazji dotknąć, powąchać, spróbować, ani też zalać łzami wzruszenia…
Wybór padł na Moleskine.
Niezwykle szlachetnie i elegancko prezentuje się wzruszenie, kiedy otwiera się przesyłkę od Czułego Barbarzyńcy po dwóch latach oczekiwań (nie żeby tak długo wysyłali, po prostu nie zdążyłam nigdy zamówić tego, którego miałam na oku). Już odbierając paczkę z rąk listonosza pilnowałam by mu się przypadkiem nie wyślizgnęła i zostawiłam dziesięć złotych napiwku tłumacząc to szczęściem na Nowy Rok, byle już mi nie zawracał głowy poszukiwaniem drobnych. Zatrzasnęłam drzwi i delikatnie rozerwałam palcami kopertę, by przypadkiem nie uszkodzić ostrym narzędziem czegoś co wprawiało w drgania moje dłonie. Po chwili mym oczom ukazało się zabezpieczające kartonowe pudełko, a ze środka wysunął się On... Mój osobisty Moleskine w czerwonej skórzanej okładce zaprojektowanej przez włoskiego designera Marti Guixe. Zachwytom nie ma końca po obecną chwilę…
Moleskine oprócz swej skromnej elegancji, nieprzesadzonej stylizacji i charakterystycznej dla tych notatników gumki pełniącej funkcję strażnika prywatności, może poszczycić się też nie lada historią. Ten legendarny notes znany w Europie od 200 lat przekazuje z pokolenia na pokolenie przekonanie o tym, że zwykłe kartki naznaczone historią mają moc, którą chyba żaden inny notes na świecie nie może się pochwalić. Otwierając Moleskine czuje się zapach starych murów, antycznych sekretarzyków, wypełnionych emocjami szuflad, czyichś życiorysów. To niezwykłe uczucie trzymać go po raz pierwszy i być w jego posiadaniu.
Na początku swej kariery Moleskine trzymany był jedynie w rękach osobistości z kręgów bohemy artystycznej, takich jak Vincent van Gogh, Pablo Picasso, Ernest Hemingway, Jean Paul Sartre, czy Bruce Chatwin. Ten ostatni jednego dnia zamówił aż sto Moleskine i tym samym wykupił wszystkie jakie udało się znaleźć wówczas w Paryżu, zapisując na setkach stronic swoje dzieło "Na ścieżkach śpiewu" o pasjonującej kulturze Aborygenów. Pisarze oddawali Moleskinom na przechowanie swoje słowa, malarze szkice i rysunki, filozofowie myśli, podróżnicy wspomnienia (nawet Ryszard Kapuściński często z niego korzystał). Dopiero po latach Moleskine stał się bardziej dostępnym notesem, co i tak nie odebrało mu tytułu najbardziej prestiżowego notesu wśród artystów, podróżników i salonowej inteligencji.
W 1986 r. nagle Moleskine wydawane przez rodzinną firmę z Tours stały się niedostępne, co zapewne odbiło się na niejednej duszy artystycznej pasmem niemocy twórczej. Dopiero po 12 latach, w 1998r. mała mediolańska firma Modo&Modo ponownie tknęła życie w ciągle dobrze pamiętane (wówczas przeważnie czarne) notesy chłonące spontaniczne ataki wyzewnętrzniania się.
Dziś Moleskine może kupić każdy, co nie znaczy, że zawsze. Jego dostępność w Polsce jest bardzo ograniczona, co troszkę drażni, bo jako posiadaczka pierwszego w życiu Moleskine, wiem, że w przyszłym roku już od sierpnia będę panikować, że nie dostanę kolejnego, tym bardziej, że z doświadczenia wiem, że utrata czujności w monitorowaniu strony, gdzie owy notes zakupić można, równa się z utratą Kalendarza na dany rok. A do tego dopuścić już nie mogę ...
Bo Moleskine był, jest i mam nadzieję będzie, jak wyimaginowany przyjaciel, który wysłucha, zapamięta, pozwoli się przytulić do serca, włożyć pod poduszkę, w kieszeń płaszcza, czy zabrać na spacer. Ma magiczną moc wyciszania duszy. Wchłania w siebie wszystko co dobre, złe, szalone i egocentryczne. Odpiera gniew, toleruje opętanie i dziki przypływ weny twórczej. Skrywa tajemnice słów, całych dzieł, szkiców, planów, czy wspomnień na które żaden inny przyjaciel nie zasługuje. Tworzy historie, które łączą ludzi na całym świecie, bo posiadacz Moleskine wyczuje ten notes na odległość, wypatrzy na ostatnim stoliku pod oknem we francuskiej kawiarence i nie przejdzie obojętnie obok jego posiadacza.
Moleskine ma zapisane również na kartach historii swoje role kinowe, gdzie prezentuje się jak zwykle elegancko i z wdziękiem. Można go zobaczyć w filmie „Amelia”, „Nie wszystko złoto co się świeci”, „Kod Leonarda da Vinci”, „Diabeł ubiera się u Prady”, „Magnolia”, „Indiana Jones i ostatnia krucjata”,„K-Pax” czy we włoskim filmie „La stanza del figlio”.
Mój Moleskine zagra w filmie „Karuzela kobiecego życia” :) Właśnie zaparzyłam sobie w moim ulubionym kubku herbaty i kończę ten wpis nie mogąc się już doczekać na pierwsze notatki. Szeleszczące kartki inspirują, a „szuranie” stalówką po kremowych kartkach tworzy ciąg miłych dla duszy uniesień, których nie sposób przerwać, by cisza nie prowokowała myśli do zastoju.
Moleskine Pocket Diary jest czterystu stronicowym kalendarzem na 2010 rok, gdzie każdy dzień ma do dyspozycji jedną stronę, jednak niewielkiego formatu (9x13cm) co mnie troszkę martwi, że będę musiała się ograniczać. Na pierwszej stronie niczym wycieraczka powitalna, widnieje obecny w każdym Moleskine napis In case of loss, please return to:… As reward: $ … „. Nie wiem ile mogę zaoferować znaleźnego… wolę nie myśleć o utracie. Dalej mam w tabelach kalendarz na 2010 i 2011r. z zaznaczeniem pełni i zaćmień księżyca, jest wykaz dni wolnych od pracy w 44 krajach, jest plan podróży, są strefy czasowe, jednostki miarowe i międzynarodowa numeracja odzieży. Na końcu znajduje się dodatkowy notesik na adresy i kieszonka na skarby, w której przechowywać mogę zdjęcia, bilety, kupon z totolotka, rybią łuskę, czy grosik na szczęście…
Na koniec nasuwa się zapewne pytanie czy to normalne, żeby aż tak zachwycać się małym notesem jakich jest mnóstwo na rynku? Czy posiadanie go nie zakrawa na gadżeciarstwo, które żywi się tego typu dodatkami urozmaicającymi życie? W czym tak naprawdę tkwi fenomen tych delikatnych karteczek, ręcznie zszytych w zgrabny sztambuch?
Myślę, że nie sposób tego wyjaśnić. Tak jak nie sposób wyjaśnić fenomenu miłości, czy choćby zauroczenia… dla mnie te kartki nawet bez słów tworzą historię i bez wahania oddam im swoją duszę.
( informacje o historii Moleskine pochodzą ze strony Księgarni Czuły Barbarzyńca )
Chętnym polecam także:
http://moleskine.wordpress.com/http://www.moleskine.pl/
http://www.moleskine.com/
http://broszka.pl/moleskine-co-to-takiego,a