2010-10-11

McDonalds, Vettriano i wielkie uszy

( "Singing Butler" - "Śpiewający kamerdyner" Jack Vettriano)
  
Nie lubię McDonalds'a, rzadko w nim bywam, jak już to na ciasteczko wiśniowe i kawę. Jednak dziś, dzięki dzieciom, jedną z owych restauracji polubiłam szczególnie... nawet kawy nie wypiłam, wzięłam na wynos, bo wpatrywałam się w wiszący na wprost mojego nosa, olbrzymi obraz. Reprodukcję oczywiście. Jego fragment coś mi mówił, ta parasolka, tańcząca para, kobieta z gołymi plecami, biała chusteczka... gdzieś go już widziałam! Tylko gdzie? Jak ja nie lubię myśleć o czymś intensywnie przez kilka godzin i trwać w pamięciowym wąskim tunelu, który zwęża się i zaciska coraz bardziej, wyłaniając w bólu fragmenty poszukiwanej układanki. Autentycznie cierpiałam katusze, wokół hałas, baloniki, pani z miotełką, frytki na ziemi, płacz dzieci, wysypujące się śmieci z kubła, spanikowana obsługa, potykająca się o własne błędy... a pośrodku ja, z ciasteczkiem z natłoczoną datą 10.10.10 i stygnącą kawą.
Skup się, wyłącz na chwilkę, zamknij oczy, pomyśl... nic... w końcu,  po kilku minutach olśniło mnie, jest! Spłynął na mnie uśmiech i opętała mnie niecierpliwość, by pędzić co tchu do domu, wziąć w ręce książkę "44 Scotland Street", przekartkować końcówkę, zatrzymać się na str.308 i porównać zamieszczony tam czarno biały fragment obrazu, z tym widzianym kilka godzin wcześniej w najmniej spodziewanym ku temu miejscu.
To Jack Vettriano!!! Ten Vettriano, którego nazwisko, parasolka i nagie kobiece plecy, zostały mi w pamięci po wyżej wspomnianej książce... Od dwóch godzin przeglądam obrazy tego szkockiego malarza, samouka, który w wieku 16 lat porzucił szkołę w poszukiwaniu pracy, a pięć lat później przestał już rozstawać się z farbami. W jego obrazach jest wielka oszczędność wyrazu, elegancja, lekkość gestów, wytworność minionych lat... jakby kadry ze starych filmów. Nie dziwota, że Szkot pozostaje wciąż liderem na brytyjskim rynku w sprzedaży reprodukcji.
Puk, puk... dobry wieczór, czy jest Aniołek? Nie ma. To trudno. List chciałam tylko zostawić. Jasne, że wierzę. Czekam. Nie musi być w tym roku, ale może kiedyś...
Tymczasem, córka moja, trzy i pół letnia, świetnie zapowiadająca się malarka, stworzyła obraz naszej rodziny... jest wielki tata z wielkimi uszami, i jego przydługie ręce obejmujące nas wszystkich; jest mama u jego boku z klapniętym uszkiem, znacznie mniejsza gabarytowo, co zdaje się być prawdą; jest też brat ze skrzydłami zamiast rąk i sama artystka, lekko kojarząca się z małą, skaczącą żabką oraz trzy zielone stworzenia podobne do krabów... to nasze psy. Oto dzieło, które powstało w tajemnicy, za drzwiami jej pokoju, tylko szkoda, że na tablicy, bo jedynie zdjęcie nam po nim pozostanie.