2008-08-10

Jeszcze troszkę wspomnień wakacyjnych

  
Trzy tygodnie temu wróciłam z urlopu. Tak przynajmniej mi się wydawało i taką oficjalną wersję rozdmuchałam w kręgu zainteresowanych przyjaciół i znajomych.
  
I owszem, częściowo to prawda, fizycznie zmuszona zostałam do powrotu (czytaj wciśnięta w samochód z blokadą drzwi od wewnątrz), ale to tylko ciało... dusza moja jeszcze została we Włoszech.
 Siedzi sobie zamyślona na delikatnym, przesianym przez sitko piasku, spogląda daleko w morze i zaciąga się beztroskim klimatem włoskiego stylu życia.
Dobrze jej tam. Gdyby tylko mogła zostałaby tam na zawsze.
Czuje się tam niesamowicie swobodnie, lekko jak sfruwające z błękitnego nieba pióra gabbianii (mew), które mienią się barwą kremowej bieli.
  


 

A ciało moje, no cóż, wróciło. Niby całe i zdrowe, ale jakieś takie stęsknione już za ukochaną Italią. I dziś postanowiłam mu ulżyć.
Zrobiłam sobie mokrą włoszkę, kupiłam piec do pizzy i zamówiłam bilety do Mediolanu... żartuję oczywiście :)
Zakupiłam kilka dekoracji, ręcznie robione gipsowe obrazki ścienne, z wytłaczanymi słonecznikami, winogronami, cytryną, oliwą z oliwek, w niezapomnianym południowym stylu.
Stworzyłam zatem nowy italiano image dla mojej kuchni, jadalni i przedpokoju, gdzie powiesiłam też powiększone zdjęcia z Wenecji.
I tak siedzę sobie, w moim pseudo włoskim domowym zaciszu, popijam Lambrusco, delektuję się pizzą, mozarellą, oliwkami, włoskimi pomidorkami i wspominam to co zostało osiemset   kilometrów oddalone ode mnie.

Włochy fascynują mnie od dawna. Można powiedzieć, że od wczesnego dzieciństwa. Do dziś pamiętam, jak w sobotnie przedpołudnia dreptałam za mamą ze szmatką do kurzu w małych rączkach i w rytm piosenki "Felicita" Albano & Romina Power ścierałam kurz ze swoich mebelków. Już wtedy zakochałam się w tym języku i kręciłam do rytmu bioderkami. W języku uważanym za najbardziej melodyjny język na świecie. Nawet przekleństwa brzmią w nim niewiarygodnie przyjemnie.

Zapominając chwilowo o języku, który notabene wałkuję od kilku lat, ucząc się, zapominając, znowu się ucząc i znowu zapominając, wspomnę o kolejnym elemencie składającym się na moje wielkie zauroczenie tym krajem. A mianowicie, cenię bardzo miłość Włochów do mangiare czyli jedzenia, który stanowi ważny element ich życia. Bardzo emocjonalnie do niego podchodzą, jedzą całymi rodzinami, a nawet pokoleniami, począwszy od wnuczki, a kończąc na prababci, zarówno śniadania jak i późne kolacje. Uwielbiają wspólnie celebrować posiłki, co uważam za niezwykle miły akcent włoskiej kultury.
Bez problemu potrafią oczywiście rozszyfrować genezę swoich narodowych barw - zielony kolor pochodzi od bazylii, biały od sera mozzarella, natomiast czerwony od pomidorów.

Będąc na urlopie mieszkaliśmy naprzeciw bardzo licznej włoskiej rodziny i byłam szczęśliwa, kiedy siedząc na tarasie wieczorami, mogłam obserwować ich rodzinne kolacje, pełne głośnych rozmów i śmiechów, wzbogaconych o kieliszki czerwonego wina. Zawsze o tej samej porze, przygotowane kolacje podawały kobiety, natomiast po kolacji sprzątali mężczyźni. Nie zaglądałam im do kuchni, czy zmywali za sobą (na to nie liczę, a nie wypadało pytać), ale taras zawsze sprzątał mężczyzna, łącznie z zamiataniem, myciem stołu i składaniem krzeseł.
Co jedli? Nie wiem?
Pierwsza myśl jaka mi się nasuwa to pizza. I to Margherita oczywiście. Najbardziej znana, sięgająca swą historią do 1889r. Tego roku neapolski kucharz Raffaele Esposito przygotował ją w trzech narodowych barwach, specjalnie na cześć odwiedzającej wówczas miasto królowej Włoch Margherity. Do dziś jest to najpopularniejsza i najbardziej podstawowa wersja pizzy, na bazie której serwuje się inne smaki.
Zapach jaki do mnie docierał, sugerował, że to być może coś makaronowego, bo dla Włochów makaron jest częścią niemal codziennego posiłku. Znacznie częstszym niż uwielbiana przez pół kuli ziemskiej pizza.
Albo jakieś ravioli - poduszeczki, tagliatelle - wstążki, farfalle - kokardki, fusilli - świderki, tortellini - uszka, conchiglie - muszelki... Koniecznie polane ciepłym sosem typu bolognese (pomidory, czosnek, bazylia, oregano, tymianek, rozmaryn) lub carbonara (bekon, jajko, parmezan, bazylia, czosnek, białe wino, pieprz).

Dopełnieniem całodniowego włoskiego menu jest la pasticceria (cukiernia), a w niej niezapomniane dolce vita (słodkie życie). Nie ma we Włoszech takiej kafejki czy restauracji, w której nie serwują silnie schłodzonego Tiramisu do filiżanki kawy espresso, bądź innej caffe latte, latte macchaito, moccha lub cappuccino.
Oryginalne Tiramisu (co w tłumaczeniu oznacza dokładnie ocknij się, przebudź się ) to deser, który składa się z warstwy biszkoptu nasączonej bardzo mocną kawą espresso oraz winem marsala, przypominającym w smaku cherry, na którą nakłada się warstwę kremu z kwaskowego twarożku mascarpone, jajek, cukru i śmietany, a całość posypuje się warstwą grubo zmielonych płatków gorzkiej czekolady.
Pychota. Nie mogę więcej o nim pisać , bo wsiądę w taksówkę i pojadę do najbliższej włoskiej knajpki po Tiramisu na wynos :)

Uwielbiana też jest Panna Cotta, nic innego jak śmiertelna dawka śmietany podgrzewanej razem z żelatyną oraz różnymi dodatkami typu wanilia, mus owocowy, skórka cytrusowa. Po przestudzeniu taka babeczka zamaszyście odkłada się na naszych bioderkach. Ale warto poczuć ten oryginalny smak olbrzymiej dawki kalorii.
No i nie zapominam o miejscu, którego nie sposób ominąć. Włoska Gelateria (czytaj raj na ziemi czyli lodziarnia), to kilkanaście smaków gęstych, śmietanowych lodów, układających się za szybą wystawową niczym najpiękniejsza i najsmaczniejsza tęcza na ziemi. Nocciola, straciatella, ciociolatto, fragola, panna latte , yogurt di frutta...
Niezapomniany smak pomagający przetrwać upały.
Można by tak pisać i pisać o włoskiej kuchni.
 
Nie znam włoskiego odpowiednika polskiego przysłowia "przez żołądek do serca", ale we Włoszech słowa te powinny trafiać na neony świetlne przed restauracjami, bo kuchnia włoska idealnie współgra z klimatem jaki tam panuje i w połączeniu z zimnym Lambrusco roztapia nawet najbardziej stalowe serca.

Muszę też dodać, że nie tylko kuchnia roztapia te serca. Mężczyźni też. Nie żebym się rozglądała... tak przelotnie rzuciło mi się w oczy :)
Włosi zwracają ogromną uwagę na ubiór, w którym dominuje gustowna elegancja. Mijając Włocha ma się wrażenie, że on  ledwo spod żelazka wyszedł. Uprasowany, pachnący, bez śladów czerwonego wina na kołnierzu, pomidorowego sosu na łokciach, dzieci i żony w domu. W butach dopiero co wyjętych z pudełka, z biżuterią błyszczącą nowością z daleka, z fryzurą prosto od najlepszego stylisty w mieście bez oznak przebiegającego właśnie nad głowami innych wiatru.
No i ten zapach. Hektolitry czegoś nadzwyczaj męskiego. Nos sam przechodził mi na tył głowy.
Fakt, faktem, nie każdy młody Włoch umie zachować umiar w podążaniu za modą (niektórzy przesadzają z cekinami, koralikami i tym podobnym dodatkami), ale większość z nich muszę przyznać robi wrażenie wewnętrznie zakorzenioną dbałością o elegancję. Niezwykle to cenię u mężczyzn.

Żeby nie było, że tylko za mężczyznami się oglądałam (Matka Polka z dwójką dzieci :) to powiem, że u kobiet jest bardzo podobnie. Podążanie za modą to ich życie, zwracają ogromną uwagę na dodatki, modne torebki, buty, paski, biżuterię. Mijając Włoszkę na ulicy często się zastanawiałam jak to możliwe, że ona tak wygląda? Tym bardziej, że tuż za nią ciągła się trójka dzieci.
Widocznie się da. Może musi wstać tylko kilka godzin wcześniej, a może dzieci wychowywane są zupełnie inaczej i prześcigają polskie dzieci w lekcjach samodzielności?

Kultura włoska celebruje zatem i kuchnię i modę ( z naciskiem chyba bardziej jednak na kuchnię ), jak dodamy do tego architekturę w najbardziej znanych miastach : Wenecja, Mediolan, Turyn, Rzym, Werona, Florencja, Neapol, Palermo, Siena, Asyż to stworzy nam się Państwo niezwykle urokliwe, ciepłe i pełne wzruszających historii (nie tylko miłosnych).

Mimo, iż obiecałam sobie inny kraj odwiedzić za rok, to jednak już teraz czuję, że dusza moja nie zdąży wrócić w dwanaście miesięcy i będę zmuszona wyruszyć po nią na włoską plażę, tylko być może tym razem bardziej na południe Włoch. Może Sycylia, może Toskania ...
 
A jakie kraje Wam zapadły w pamięć? Jestem bardzo ciekawa, czy komuś uda się mnie przekonać do rezygnacji w włoskiego Lambrusco i Tiramisu :)