2009-07-04

Poległam

Jestem zła na siebie, bo nie lubię zaczynać i nie kończyć. Wszystkiego, a książek przede wszystkim. Jednak przy "Biegunach" Olgi Tokarczuk zasnęłam trzy razy w wannie, a to znak, że nie jestem w stanie dalej przez nią przebrnąć, bo grozi to utonięciem. I moim. I książki. A tego bym nie chciała, bo ma ona swoje miejsce na półce i być może kiedyś do niej wrócę.

Tymczasem pożegnałam się z nią w połowie drogi, na 210 stronie. Już dawno mi się to nie zdarzyło. Bardzo dawno.
Wypuściłam z rąk dłonie bohaterów (tych nielicznych jacy tam się narodzili), którzy chcieli pokazać mi swoje historie. Nie wpasowali się we mnie na tyle, żebym miała ochotę za nimi dalej podążać.
Poza tym nie zdążyłam się z nimi zżyć. Zmęczyłam się czekaniem na nich. Gdzieś tam byli, ale z każdą stroną o nich zapominałam, bo szereg chaotycznie rozścielonych po drodze myśli mnie wybijał i czasem miałam wrażenie, że to w jakiejś innej książce czytałam o Kunickim szukającym żony, rybaku Eryku, czy doktorze Blau.

 ... gdyby tak te porozrzucane zlepki myśli posegregować, nadać temu kształt, ubrać w podrozdziały to było by znacznie, nie tyle łatwiej, co przyjemniej z tą książką spędzić czas. Według mnie pani Tokarczuk przekombinowała. A szkoda, bo perełki warte podkreślenia się zdarzały.
Życie ludzkie składa się z sytuacji. Istnieje za to pewne lgnięcie do powtarzalności zachowań. Ta powtarzalność nie przesądza jednak o tym, by nadawać życiu pozór jakiejkolwiek konsekwentnej całości.