2011-05-16

"Everyman" Philip Roth


Twórczości Philipa Rotha do tej pory nie znałam, ale moje myśli krążyły wokół tego prozaika amerykańskiego od czasu, kiedy na zeszłorocznych Targach Książki w Krakowie zakupiłam jego książkę pt. „Duch wychodzi”. Bezmyślnie zupełnie, nie analizując wcześniej jego twórczości. Chciałam po prostu natychmiast mieć Philipa Rotha na półce, tego samego, który zdaniem wielu krytyków jest pretendentem do Literackiej Nagrody Nobla. Jak się jednak okazało, zakupiłam pechowo dziewiątą część (według autora już ostatnią) z cyklu o Nathanie Zuckermanie. Postanowiłam więc trzymać się chronologii i przeczytać osiem pierwszych czyli: „Cień pisarza”, „Zuckerman wyzwolony”, „Lekcja anatomii”, „Praska orgia”, „Przeciwżycie”, „Amerykańska sielanka” ( w 1997r. za tę właśnie powieść otrzymał Nagrodę Pulitzera), „Wyszłam za komunistę” i „Ludzka skaza”, a „Duch wychodzi” musi przeczekać na swoją kolej. Czy się doczeka? Myślę, że tak i to jeszcze w tym roku, bo po przeczytaniu „Everymana”, kolejnej odrębnej książki tego autora, jestem mu już zupełnie oddana. Philip Roth pisze tak sugestywnie, że dosłownie zostaje w pamięci odgłos ziemi padającej na wieko trumny.

Everyman” to krótka powieść nawiązująca tytułem do słynnego amerykańskiego moralitetu z piętnastego wieku, której legendarny bohater wyrusza na spotkanie ze śmiercią i zdaje sprawozdanie z życia. Bohatera Rotha, człowieka bez imienia, poznajemy już w zasadzie jako nieboszczyka, dołączając do rodziny skupionej nad jego grobem. Z boku przyglądają się pochówkowi jego dwaj niewzruszeni okolicznościami synowie z pierwszego, dosyć burzliwego małżeństwa, a także córka z drugiego małżeństwa wraz z matką, prywatna pielęgniarka, brat Howard z żoną i kilku emerytów, przyjaciół z ostatnich lat życia bohatera. Od samego początku więc zna się zakończenie... bo czyż tak właśnie w życiu nie jest? Świadomość śmierci odsuwamy na dalszy plan, ale jej ruch jest nieuchronny. Powolny bądź zaskakujący, ale bez możliwości naszego wobec niej uniku. Jesteśmy bez szans, nasza rola w życiu polega na tym, by być na nią przygotowanym. Co jest przecież niemożliwe, bo analizowanie życia pod kątek naszej śmiertelności wpędziło by nas jedynie wcześniej do grobu.
Everyman” Rotha umiera mając siedemdziesiąt jeden lat. Przez jego życie na ziemi prowadzi nas Narrator, jakby odpowiednik Boga, który na okoliczność przyjęcia go w bramy niebieskie wystawia mu krótką notkę biograficzną. Wspomnienie jakich miliony, i tu najbardziej doskwierał mi fakt, że bohater nie ma imienia. Życie nakłada się na życie, kości na kości, mogiły cmentarne zlewają w jedno rozległe wspomnienie o ludzkiej egzystencji. Zmierzamy wszyscy w tym samym kierunku i nasze przeżywanie życia może jedynie wpłynąć na samopoczucie w wieku, kiedy przychodzi moment podsumowań (…) Mamy tylko ciało, które rodzi się i umiera na wzór innych ciał, które żyły i poumierały przed nami (…).
Everyman Rotha był grafikiem reklamowym w nowojorskiej agencji, przeszedł przez trzy rozwody, dziesięć operacji, prowadził bujne życie erotyczne, po drodze porzucił gdzieś ambicje artystyczne, kilka razy zbłądził, jako ojciec i człowiek. Sam nie ma o sobie dobrego zdania (…) wyrodny ojciec, zawistny brat, niewierny mąż, nieudany syn (...) ciągle schorowany, bojaźliwy, odkładający samotność i śmierć na później, ale świadomie z żalem stwierdzający: Mój Boże – pomyślał sobie – co ze mnie zostało? Czy gdyby przeżył życie inaczej, byłby z niego bardziej zadowolony i analiza końcowa byłaby mniej brutalna? To wątpliwe. Nie da się żyć idealnie, a śmierć ma to do siebie, że zbliżając się rozbudza wszystko to co negatywne, choćby to były pojedyncze incydenty. Zawsze będzie się nam wydawało, że uczyniliśmy zbyt mało, by odejść bez lęku i z godnością. Walka trwa do ostatnich chwil, nawet jeśli wydaje się z pozoru, że jesteśmy już gotowi. Taka nasza ludzka skaza, jesteśmy, by nagle móc bez znaczenia dla świata zniknąć.


(…) Bo najsilniejszym niepokojem życia jest śmierć. Bo śmierć jest taka niesprawiedliwa. Bo kiedy człowiek zasmakował życia, śmierć wydaje się czymś nienaturalnym (…)



Tytuł: Everyman
Tytuł oryginału: Everyman
Autor: Philip Roth
Przełożyła: Jolanta Kozak
Ilość stron: 166
Wydawnictwo: Czytelnik, Warszawa 2008



Trzynaście lat temu, mój kolega zdał maturę, dostał się na wymarzone studia i wraz z przyjaciółmi zorganizował wyprawę na rowerach świętującą oba te wydarzenia. Zjeżdżając z Kubalonki zderzył się czołowo z samochodem i zginął na miejscu. To była moja pierwsza, radosna, dziecięca miłość, w pierwszych klasach podstawówki. Trzymaliśmy się za ręce pod szkolną ławką, śledziliśmy się nawzajem na szarych szkolnych korytarzach. Śpiewaliśmy wspólnie na szkolnej akademii piosenkę o gumie balonowej Donald, on z kołnierzykiem wyjętym poza brązowy sweterek, ja w plisowanej granatowej spódniczce i z długim warkoczem, za który ciągnął mnie często jego o głowę mniejszy kolega. Potem nasze drogi się rozeszły, ale zawsze kiedy mijaliśmy się na ulicy, to z sentymentem w oczach. To jedyny zmarły, który mi się śni. Czasem nawet raz w miesiącu. Kilka dni temu odwiedziłam go na cmentarzu. I wspominałam piosenkę „z Donaldem w kieszeni” i mimo iż wiem, że to wszystko nieuchronne, to godzić się z tym nie potrafię. Po tylu latach na jego pomnik spadły moje łzy.