Virginia Woolf
Nadal, niezmiennie od kilku
lat,
poszerzam swoją wiedzę o twórczości i życiu Virginii Woolf. W
rocznicę jej 130. urodzin przeglądając „Chwile wolności.
Dziennik”,
zauważyłam jak wiele mi umknęło, i tak naprawdę dopiero po
tych
wszystkich przeczytanych przez ostatnie lata książkach
(zarówno o
niej, jak i jej autorstwa) Dzienniki będą trafionym
powrotem.
Ponowną podróżą, bogatszą o wychwycenie nawet pojedynczych
słów,
których mi brakuje, by upiąć końce kilku niejasnych nadal
kwestii. Virginia Woolf miała tak bogate, pełne zawiłych
psychologicznych
perturbacji życie, że nie sposób w kilku zdaniach jej
przedstawić.
Dla jednych pozostanie obłąkaną, ponurą, niepewną siebie i
świata
wycofaną kobietą; dla innych jej posępny wizerunek uchwycony
na
fotografiach, czy pojedyncze zdania umieszczone na okładkach
książek, nie będą wcale podstawą ku jej krytycznej ocenie.
Virginię
Woolf trzeba poznać dogłębnie od pierwszych lat życia,
zajrzeć do
ciemnych pokoi jej wiktoriańskiego domu z dzieciństwa,
zrozumieć,
zaakceptować, docenić siłę jaką musiała posiadać, by przejść
przez
cztery trudne dla niej śmierci w stosunkowo krótkich
odstępach czasu
i mimo załamań podnieść się i zostać jedną z czołowych
postaci
literatury modernistycznej XX wieku (matka Julia zmarła w
1895 roku,
przyrodnia siostra Stella - 1897, ojciec Leslie - 1904,
brat Thoby
- 1906).
Czuję, że pisząc, robię coś, co jest o wiele potrzebniejsze, niż
wszystko inne – pisała Virginia w eseju „Szkic z przeszłości”.
Kochała pisać, nie tyle tworzyć powieści, ile po prostu pisać.
Szczególnie żywiła namiętność do niedocenionych form literackich,
takich jak dzienniki, eseje, czy listy i choć po części traktowała
ten rodzaj pisarstwa jako swego rodzaju ćwiczenia, to jednak
czytając jej teksty czuć, że robiła to z wielką miłością do słowa i
z przekonaniem, że kontynuowanie rodzinnej tradycji jakim było od
lat zachowywanie wspomnień w formie dzienników jest czymś w rodzaju
zaszczytu. Tradycję ową napoczął dziadek Virginii James Stephen, a
następnie z oddaniem kontynuował ją Leslie Stephen, ojciec Virginii,
spisując choćby bolesne wspomnienia o zmarłej żonie. Virginia zatem
od dziecka wychowywana była w duchu szacunku dla literatury, dla
słowa, i już jako nastolatka wraz z ukochaną siostrą podjęły bardzo
ważne życiowe decyzje. Virginia miała zachowywać wspomnienia na
kartkach. A Vanessa na płótnie. Jedna z sióstr Stephen została więc
pisarką. Druga malarką.
Melodia prozy Virginii Woolf nieustannie mnie zachwyca. Pełna
metafor, poetyckich obrazów; odniesień do kolorów, zapachów, przeżyć
i szczegółów. Charakterystyczna dla jej nastrojów, często lekko
rozproszona, ale nigdy chaotyczna. Dla wielu czytelników jednak
nudna, wręcz męcząca i odciągająca od sedna przekazu. Niemożliwa do
przebrnięcia. Nie każdy bowiem potrafi przesiąść się z pędzącego
pociągu jakim jest nasze aktualne życie, na pokład dostojnie
wiszącego ponad chmurami balonu. Virginia była autorką
autobiograficzną głęboko skupioną na sobie, czemu dawała upust w
swoich tekstach. Nieustannie zadawała sobie pytanie, czy można
opisać samą siebie. Spoglądała głęboko w swoją duszę, starała się ją
zrozumieć i ubierała bohaterów swoich książek w siebie, by móc
później z boku się im przyjrzeć i poczuć do siebie odrazę kończącą
się kolejnym załamaniem nerwowym związanym z postawieniem ostatniej
kropki, bądź oddaniem książki do druku. Dla mnie Virginia Woolf jest
kobietą niezwykle intrygującą, inteligentną, sumienną i wbrew
opiniom silną. Skutecznie dążyła swą pracowitością do wydań
kolejnych książek, a jednocześnie robiła to z charakterystyczną
sobie intensywnością przeżywania i umiejętnością zauważania tego, co
większości ludziom z codzienności się wymyka i nie ma znaczącego
przekładu na odczuwanie życia. Potrafiła godzinami spacerować w
samotności pośród wzgórz South Downs, rzadziej przez Londyn,
patrzeć, dostrzegać i zapisywać w pamięci szczegóły. Wydaje się, że
nigdzie się nie śpieszyła, że garb przeżyć jaki przez całe życie
musiała dźwigać, skutecznie ją spowalniał. Jedynie pisanie płynęło
wartkim nurtem, od pewnego momentu czas odliczała od zaczęcia, do
skończenia kolejnej książki... między pisaniem podróżowała,
pielęgnowała przyjaźnie, pisała mnóstwo listów, czasem piekła chleb,
sprzątała by uspokoić zasupłane myśli, a wieczorami namiętnie
oddawała się lekturze.
Cenię sobie w równym stopniu zarówno jej powieści, jak i dzieła
krytyczno - literackie, eseje i listy. To wielkie bogactwo, że z tak
różnych stron można ją poznawać. Patrząc na fakt, iż nie miała
żadnego wykształcenia, całe życie liczyła na palcach, zmagała się ze
stanami depresyjnymi, a jednak dzięki pasji i zaparciu napisała tyle
tysięcy słów, zasługuje na pamięć i ciągłe jej odkrywanie. Wielka
moja radość, że jeszcze sporo odkryć przede mną. Bo choć po tylu
przeczytanych słowach rozumiem ją chyba bardziej niż wydawało mi się
to możliwe do osiągnięcia, to jednak jak sama Virginia pisała w
Dzienniku 22 marca 1919r. - Kobieta niepojęta niepojętą
pozostanie, co stwierdzam z przyjemnością. Potwierdzam te słowa
z równie wielką przyjemnością, bowiem badanie niepojętego trwać może
wiecznie.
Tekst ten napisałam dla 42. numeru Kwartalnika "sZAFa", w marcu zeszłego roku - http://archiwum5.kwartalnik.eu/42/index.htm
|
|