2014-12-26

Stanisław Barańczak


24 grudnia 1971 roku

W Wigilię każdy do żłobu się pchałby:
w delikatesach ścisk, błoto i zaduch.
Z powodu puszki kakaowej chałwy
organizuje oblężenie lady
tłum objuczony, grożąc samosądem:
każdy sam sobie królem i wielbłądem.

Torby, pakunki, worki, siatki, tutki,
czapki, krawaty, przekrzywione na bok.
Wszędzie woń dorsza, cynamonu, wódki,
świec, mandarynek, igliwia i jabłek.
Przez chaos twarzy i śnieżną zawieję
nie da się dojrzeć ścieżki do Betlejem.

Roznosiciele ubożuchnych darów
śpieszą się, skaczą do tramwajów w biegu;
w wyrwy podwórek wsiąka z wolna naród,
choć wie, że nie ma w stajence niczego:
nie ma bydlątek, żłobu, ni tej Pani,
nad której głową nimb złoty się pali.

Pustka. Lecz sama myśl o niej sprowadza
światełko znikąd. I światłość się jarzy.
Im potężniejsza jest Heroda władza,
tym większa pewność, że cud się wydarzy.
W tej zależności, trwałej niewzruszenie,
ma swój mechanizm Boże Narodzenie.

To właśnie Jego niechybne nadejście
świętują wszyscy, zestawiając razem
stoły. Choć gwiazdy w ciemnościach nikt jeszcze
nie wypatruje, widać już wyraźnie,
że zacność jakaś wśród ludzi rozbłyska,
jak rozniecone pasterzy ogniska.

Sypie śnieg; twarze jak plamki w zamieci.
Dymią fanfary kominów. Król Herod
pije. Kobiety ukrywają dzieci.
Kto zaś nadchodzi - dowiesz się dopiero:
nikt jeszcze nie wie, i gdy to się zdarzy,
może nie pozna nikt przybysza twarzy.

Lecz, gdy w drzwiach twoich, otwartych w połowie,
z mgły i przeciągu i mroku gęstego
postać wyłania się, w chuście na głowie,
wtedy i Dziecię, i Ducha Świętego
całym swym wnętrzem otulasz jak gniazdem;
spoglądasz w niebo - i widzisz ją: gwiazdę.

1972
 

Josif Brodski, tłum. Stanisław Barańczak, z tomu "82 wiersze i poematy"


W Wigilię zmarł Krzysztof Krauze, reżyser którego ceniłam za  filmy "Plac Zbawiciela", "Mój Nikifor" i "Papuszę".  Dziś wiadomość o śmierci Stanisława Barańczaka. Smutno.
Dzięki Grzegorzowi Kozerze (od lat lubię podglądać co czyta) i dzięki tłumaczeniom Stanisława Barańczaka, Josif Brodski stał się jednym z moich ulubionych poetów. "Znak wodny" mam zawsze w pobliżu. Gdyby nie Stanisław Barańczak nie sięgnęłabym też pewnie po Seamusa Heaneya. O Szekspirze nie wspomnę, bo oczywiste, że to wybitne przekłady. 

Mamy wielu dobrych tłumaczy - by się o tym przekonać, wystarczy przeczytać wybór wierszy Dereka Walcotta "Mapa Nowego Świata". Na wyżyny wznieśli się właściwie wszyscy z jedenastu translatorów. Nie ma jednak wśród nich nikogo, kto mógłby równać się z Barańczakiem, jeśli chodzi o przekłady poezji metrycznej, ujętej w regularne strofy i rymy, opartej na precyzyjnych, kunsztownych układach wersyfikacyjnych. W tej konkurencji Staszek jest jedyny i wyjątkowy" - Jerzy Illg, "Mój Znak" - "Przewodnik Barańczak".


Ciała i dusze

(...)

3. Którym ktoś umarł

Osobni. Oddzieleni. Ale z przodu, najbliżej ołtarza,
Jak panny młode. Albo jak ci chłopcy, którym
wolno było wyjść wcześniej, bo czekało ich ćwiczenie gam;
Uprzywilejowani, lecz nie budzący zazdrości:
Każdy pozostawiony w czterech ścianach, sam,
Świadomy dwoistości sensu słowa "ćwiczyć",
Z zamkniętymi oczyma, plecami jak deska,
Zimnymi dłońmi ponad klawiaturą.
I dziki wrzask dotkniętych nietrafnym akordem klawiszy.


Seamus Heaney, tłum. Stanisław Barańczak, z tomu "Światło elektryczne"


Stanisław Barańczak


Jerzy Kwiatkowski napisał dla "Twórczości" w 1980 roku tak o poezji Stanisława Barańczaka:

"Felietony poetyckie" - Jerzy Kwiatkowski, Wyd. Literackie, Kraków, 1982



których słów potwierdzenie znajduję w poniższym wierszu, gdzie świat powszedni jest najistotniejszy, jak zresztą w całej poezji Barańczaka, którą stopniowo odkrywam. Za późno. Zdecydowanie za późno.

"Felietony poetyckie" - Jerzy Kwiatkowski, Wyd. Literackie, Kraków, 1982