2008-09-24

Karuzela myśli moich

Jestem. Żyję. Od tygodnia w kloszu zwanym domem.
Nikt mnie nie odwiedza, ja nie wychodzę do nikogo, bo mam na sobie całą armię paciorkowców wydychanych i wypluwanych przez synka. Już nie wygląda jak marchewka. Zamienił się sucharka.
Jego skóra postarzała się o kilka lat i nie chce przyjmować kremów.

Lola broni się dzielnie przed szkarlatyną.
Ja się staram, choć wyczuwam na wyciągnięcie ręki anginę.
U Loli przebijają się trójki na dole i na górze.  Jest niespokojna i najchętniej pełni funkcję całodniowej bombki choinkowej. Żadna zabawka nie wzbudza jej zainteresowania, żadna bajka nie skusi do samotnego siedzenia na kanapie, żaden obiad nie smakuje tak jak smakował.
Ma za to nowy sposób na niegubienie z oczu mamy. Chwyta mnie momentalnie za rękę, kiedy już nie daję rady i odklejam ją od siebie kładąc na ziemi. Nie puszcza bez łez.
A jedną ręką to się podobno kury maca (chociaż wczorajszy bogracz po trzech godzinach wyszedł mi znakomity). Kury nie wymacałam, bogracz przyrządziłam, ale tylko dlatego, że zgodziła się chwilowo zamienić rękę na nogę. Uczepiła się i wisiała tylko sobie znanym sposobem.
Do tego wszystkiego z wielkim żalem powtarzała "opa, opa, opa, opa..." co wytrąca mnie z logicznego myślenia i wyklucza jakąkolwiek rozmowę telefoniczną. Wybaczcie Ci co dzwonicie.
Mam w domu terrorystkę. Jestem niezdolna chwilowo do porozumiewania się.
Telefon to wróg zabierający mamę i jej jedną rękę.

Dlatego kilka pełnych wdechów robię dopiero, kiedy Druga Połowa wraca, co ostatnio jest stanowczo za późno. Pracoholizm się pogłębia i jest już jak ośmiometrowa studnia. Na szczęście woda z niej jest.
Lola przeskakuje wówczas na niego niczym mała małpka z mamy na tatę.
I tak za rękę z tatusiem do samej kąpieli.
Żeby nie powiedzieć rzep, powiem... cud miód magnesik :)

Z wszystkim jestem do tyłu. Nawet ze snem, który to ostatnio mnie opuścił. Kiedy tylko kładę głowę na poduszkę, czuję jak się rozkręca zabójcza karuzela i milion myśli po całym dniu próbuje się przebić do rzeczywistości.
Powinnam się chyba udać na jakiś "kurs niemyślenia".
Nie potrafię się położyć, zmówić paciorka, odliczyć pięć owieczek i zasnąć (zazdroszczę osobnikowi płci męskiej po drugiej stronie łóżka,on odlicza dwie i śpi).

Jak mam spać kiedy:
- na ogrodzie czeka basen do wyszorowania i schowania
- spalił się czajnik na wodę
- kwiatki w domu przechodzą sezon chorobowy i ginie codziennie jakiś
- nie wiem jak wychowam kota, który ma pojawić się za tydzień
- nie wiem co zrobię z psami, które nienawidzą kotów
- Charlie nie był dziś w szkole, a robili im zdjęcia do gazety
- miałam pisać, a nie mam kiedy i wena chwilowo gdzieś sobie poszła w cholerę
- zepsuł się odkurzacz
- przeraża mnie Lola i jej ciągle nieodcięta pępowina
- Charlie i powikłania po szkarlatynie (uskarża się dziś na ból ręki)
- zapomniałam schować rosół do lodówki i skisnął
- zimno mi ciągle
- gardło boli
- balkon miał być zrobiony, a kolejny fachowiec terminu się nie trzyma
- nie wiem co z moją pracą, męczę się, duszę i gotuję w sosie, który wypala moje gardło i najchętniej bym zwymiotowała całe pięć zmarnowanych lat
- chcę iść do kina, a nie mam kiedy zajrzeć na repertuar
- mam pięć książek oczekujących w kolejce na mojej biblioteczce
- i jakieś trzydzieści w księgarni
- zamówiłam sobie płytę w Merlinie i kosmici ją zjedli po drodze, bo niby Merlin wysłał, ale do mnie nie dotarła
- psuje się telewizor, wyłącza się sam, chyba jak mu duszno
- trzeba mi iść do dentysty i wstawić trzy implanty
- do ginekologa, a nie odbiera od tygodnia telefonu
- do fryzjera, ale niestety nie przyjmuje w niedzielę
- do pana nerkowego, bo kamienie chyba rosną
- papier toaletowy się skończył
- wyprasować muszę dwadzieścia męskich letnich koszul
- muszę też zajechać do weterynarza na zabieg usunięcia kamienia i dwóch mleczaków (nie u mnie ma się rozumieć, o yorka mojego)
- wypadałoby pomyć i pochować letnie buty
- wyprasować całą resztę
- przyciąć róże trzeba, bo się złamią od ciężaru śniegu
- w piątek aerobik, a ja chyba nie pójdę, pewnie jestem nosicielem szkarlatyny
- w sobotę szkolenie w pracy, a ja coraz bardziej przeziębiona, pewnie znowu będzie, że wymyślam
- mam to wszystko w głowie, pomysł, słowa, całe zdania, a w ciągu dnia nie sposób zasiąść do laptopa i tym tempem skończę za pięć lat, jeśli to coś w ogóle skończę
- chcę iść na studia, ale nie ma nocnych, tylko wieczorowe
- śmierdzi u chomika, ale nie ma trocin
- na poddaszu wali się sufit
- mam ochotę coś komuś powiedzieć, ale dyplomacja podobno trendy
- piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
- piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
- piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

Byle do wiosny.
Wybaczcie mi zaległości. Nadrobię jak się skończy chorowanie.
Teraz idę uspać ząbkującą Lolę, bo wzywa "mami, mami, mami".
Potem wylosowany z powyższej listy punkt 26, czyli prasowanie.
Do wanny mam jeszcze trzysta stron biografii Virginii Woolf.
A potem pewnie tkwiąc na karuzeli bezsenności, koło pierwszej bądź drugiej, stworzę kolejną listę męczących mnie myśli.
Wy też tyle myślicie?
Powiedzcie, że tak..., że to przesilenie jesienne.


Wasza zmarznięta, kocem owinięta
Virginia