2008-08-30

Virginia gotuje, czyli moja kuchnia od kuchni

Historia mojej niechęci do jedzenia rozpoczęła się kiedy tylko pojawiłam się na świecie i obiegła całą rodzinę w natychmiastowym tempie.
Zasypiałam zanim jeszcze cała pierś znalazła się w mojej buzi. Zupełnie mnie ona nie interesowała. Tym bardziej butelka. Żadne szturchanie, szczypanie, łaskotanie, nie dawały efektu. Byłam jak niewzruszona słodko śpiąca lalka. Mama tylko sprawdzała, czy oddycham.
Już wówczas umiałam skutecznie omijać pory karmienia.

Kiedy tylko zaczęłam poruszać się o własnych siłach, kuchnia była ostatnim miejscem do którego próbowałam się dostać. To stamtąd dobiegały mnie te niemiłe zapachy, to tam trzaskały garnki, to tam stał potwór zwany lodówką.
Od pierwszych stałych pokarmów, niczym chomik faszerowałam sobie policzki śniadaniem, obiadem, kolacją i nie zwracałam zupełnie uwagi na błagającą od godziny mamę i babcię, żebym połknęła w końcu trzecią wepchaną na siłę łyżkę. To był koszmar. Sztućce śniły mi po nocach i grały mi na nerwach.
Nienawidziłam jeść, jeszcze bardziej zaś nie mogłam pojąć, czemu kochające mnie bliskie osoby, biegają ciągle za mną z jedzeniem. Skoro mówiłam, że nie jestem głodna, to czemu mi nie wierzyli?

Dopiero po dwudziestu latach dostałam odpowiedź i syna niejadka w darze od losu.

Wówczas jednak byłam bezradna wobec ściśle określonych reguł posiłków w moim domu. Przeklinałam w duszy ile wlezie. Nie ośmieliłam się tego robić głośno. Obecnie dziękuję, że nie jestem jedną z tych kościstych wieszaków, z piętnem anoreksji odciśniętym na historii młodości.
Choć było mi ciężko, to teraz z perspektywy czasu, znika mi już z przed oczu obraz babci pchającej mi obiad w południe i mamy krążącej z budyniem już o piętnastej. Uśmiecham się także na widok wiaderka wypchanego podwieczorkiem, spuszczanego z pierwszego piętra na sznurze do prania.
Miałam najbardziej oryginalną windę na osiedlu. Zjeżdżały kanapki, herbata i ściereczka do wytarcia buzi i rąk :)

Potem nadszedł czas przedszkola i historia o prześladującym mnie kisielu.
Byłam w stanie zmusić się do przełknięcia wielu rzeczy, ale kisiel był ponad moje siły. Naciągało mnie na sam jego zapach dobiegający zza drzwi. Kilka razy udało mi się go podrzucić na stolik koleżanek, ale kiedy zostałam zdemaskowana musiałam znaleźć inny sposób.
Tym oto sposobem nauczyłam się wyczołgiwać niezauważalna z sali i podrzucać obity ceramiczny kubeczek z zastygniętą mazią do kuchni pod pierwszą szafkę pod oknem. Do teraz nie pamiętam czy ktoś mnie kiedyś nakrył, czy do tej pory nie rozwiązano zagadki tajemniczego kisielu lądującego co jakiś czas pod szafką kuchenną.
To byłam ja.

Tak więc dzieciństwo spędziłam na chomikowaniu, bądź w optymistycznej wersji na podrzucaniu tu i ówdzie posiłków atakujących mnie zewsząd. I jak się pewnie domyślacie... tak zostało do dziś.
Moja niechęć do jedzenia nie przerodziła się nigdy w wielką miłość i niestety w kuchni jestem tylko kiedy muszę. Czyli pół dnia :)
Prowadząc dom i czteroosobową rodzinę, to nieuniknione.

Nigdy jednak nie będę eminentną kucharką, serwującą dania pięćdziesięciu różnych krajów, bo ku mojej radości jedno dziecko jest niejadkiem, drugie chce jeść to co pierwsze, a Druga Połowa od lat właśnie danego dnia rozpoczyna dietę.
Jeżeli zaś chodzi o mnie, to do szczęścia wystarczą mi naleśniki z nutellą.

Na świecie żyją mężczyźni, których widok kierownicy przeraża i zrobią wszystko, żeby ktoś bezpiecznie dowiózł ich na miejsce, byleby tylko nie musieli tego robić sami.
Mam nadzieję, że są też kobiety, które kuchnię i spożywanie posiłków nie wielbią pod niebiosa i nie do końca sprawia im to taką radość jaką sprawiać powinno.

Przyjęło się, że męski jest samochód, a damska kuchnia, ale czyż od reguły nie ma wyjątków?
Ja znacznie bardziej kocham samochód.
I tak już chyba pozostanie na wieki.


Wasza Nieperfekcyjna Pani Domu
Virginia

P.S Jestem jednak niezmiernie uradowana z wynalezionego ostatnio przepisu na naleśniki. W końcu po latach prób i błędów... nerwów... płaczu... placka na ziemi... placka spalonego... placka niemogącego się odkleić od patelni... placka z mleka w kartonie... z mleka z woreczka... z takiej mąki... z siakiej mąki... z masłem... z olejem... bez masła... na suchej patelni... na mokrej... na naoliwionej ... udało się. MAM IDEALNY PRZEPIS. Skoro mi wychodzą, wyjdą wszystkim. Kto lubi polecam:
 - 150 g mąki pszennej
 - 240 ml mleka z kartonu
 - 2 jajka
 - 1 łyżeczka cukru pudru
 - szczypta soli
 - 3 łyżki roztopionego masła
(wszystkie składniki bez jakiejś kolejności wrzucam do garnka, miksuję i odstawiam ciasto przykryte ściereczką na 30 minut)
Smacznego.