2008-09-04

Mały wrześniowy chaosik

Było odliczanie. Było emocjonalne roztrzepanie.
Trzy, dwa, jeden... hurrraaa... witaj szkoło!!!

Pierwszy września to krótki epizod. Czy będzie go pamiętać? Nie wiem, ja na pewno, bo to taki moment, którego się nie spodziewałam. Nie teraz. Nie jeszcze. Nie za dziesięć lat.
Wyszedł wywołany przez panią dyrektor na środek sali gimnastycznej. Dumnie ruszył i ustawił się koło znajomego kolegi. Chwilę później stała już cała klasa pierwsza "a".
Dziewiętnaście przestraszonych bladych twarzy spojrzało na nas, rodziców i ruszyło w kierunku wyjścia do swojej sali. Białe koszule zlały się w jedną wielką plamę, nikt nie klaskał, nikt nie machał, jakoś tak bez ogólnej radości się to odbyło. Panią dyrektor wymieniłabym na wstępie. Mogłaby żegnać zmarłych, a nie witać pierwszoklasistów.
Zabrakło mi uśmiechu, balonów, wielkich napisów wyciętych z kolorowych kartonów "witaj szkoło". Nic. Chyba muszę się przestawić z wizji szkoły stworzonej w mojej głowie, na rzeczywistość jaka panuje w szkole państwowej.

Żegnaliśmy ich zatem tylko smutnymi oczami. Atmosfera nam się udzieliła. Charlie puścił do mnie oczko, już od jakiegoś czasu sygnalizuje mi w ten sposób komendę "ok".
Odpowiedziałam wyciskając z kącika zebraną tam łzę.
To takie uczucie jakby narodził się na nowo, ale nikt nie pozwolił mi go położyć sobie na brzuchu ... tylko zabrali... w nieznane, do klasy bez kwiatów.
Ale na szczęście, moje i tej szkoły, panie nauczycielki odbiegają zachowaniem od pani dyrektor. Uśmiechnięte powitały dzieci, przedstawiły im kolegę, wielkiego pluszowego Kubusia Puchatka i troszkę zdenerwowane, ale obdarzone wielkim pokładem serdeczności przekazywały najważniejsze informacje.
Jestem dobrej myśli.
Szkoła jest przyjazna dziecku.
Nikt nie zrobi mu tam krzywdy.
Będzie zawsze wchodził tam z uśmiechem i wychodził z jeszcze większym.
Charlie da sobie radę, bo ma cudownych rodziców.
bla, bla, bla... idę w ślad za koleżanką... trenuję potrzebną mi obecnie sztukę afirmacji :)

Dzień drugi i trzeci to poznawanie siebie nawzajem, wycieczki po szkole, gabinet pani dyrektor, biblioteka, sklepik... Jest uśmiech kiedy wchodzi do szkoły. Jest uśmiech kiedy z niej wychodzi. Jest pytanie po południu "a za ile będzie jutro"?

W domu natomiast zapanował lekki chaos (tym bardziej, że mnie znowu trole w czerwonych kieckach naszły).
Wczoraj... po Redbullu, trzech kawach i sześciu Ibupromach .. padłam prawie trupem. Trole wyjątkowo były dokuczliwe. Wkręcały się w brzuch i kość ogonową. Paszkwile jedne. Zawsze znajdą sobie nieodpowiednią porę.
Trole nie są świadome ile zabierają mi sił.
Trole mnie kochają.
Przyjeżdżają przecież na pięć dni w miesiącu.
Gdyby nie one nie miałabym dwójki wspaniałych dzieci.

Rano pobudka. Wyprawka Charliego do szkoły. Ja z Lolą na zakupy... porządne, bo Druga Połowa to ogranicza się do masła, pieczywa, szynki, sera i kilku puszek piwa, tak na wszelki wypadek. Nie zaprzeczam, że z nich nie korzystam, ale nie ma to jak baba na zakupach.
Potem po Charliego do szkoły, z powrotem do domu, szybko obiad dla Loli (Charlie niby w szkole je, ale też głodny). I usypianie, na kolanach, bo wózek już bee.
Na 15 znowu do szkoły, po książki do angielskiego. Tam zabrakło, więc na miasto. Charli znudzony, Lola niedospana. Zakupiłam więc obiecane zabawki na rozpoczęcie roku, metrowego dmuchanego dinozaura i małą dmuchaną Po.
Wkręcana ciągle przez trole zapomniałam, że najpierw trza było do księgarni. Za późno. Obładowana dziećmi i ich nowymi zabaweczkami ustawiłam się do czterdziestominutowej kolejki po książki. Śmiać mi się chciało, kiedy pani za nami dostała w głowę trzeci raz z metrowego wodnego stwora, ale na szczęście afirmacja chyba modna teraz niczym żółty kolor.
Pani odpowiadała za każdym razem ze stoickim spokojem i wytrenowanym uśmiechem nic nie szkodzi, też mam dzieci.
W nagrodę dostała w głowę jeszcze kilka razy :)

Życie jest piękne.
Ludzie cudowni.
Doba ma trzydzieści godzin.

Wasza zmieniająca swój tryb życia
Virginia

P.S. Mam sześć książek do przeczytania. Próbuję je wepchać w grafik znajdujący się na lodówce... zostają noce. Jak zawsze. Tu się nic nie zmienia. Mój czas na sen zostaje zminimalizowany do pięciu godzin na dobę.