2009-03-21

Jak to baba szuka do pomocy baby

Dzisiaj pojawiło się ogłoszenie w prasie o tym jak to jedna baba potrzebuje drugiej baby,czyli asystentki... zdradzę, że tą babą co poszukuje jestem JA:)
Bo jak to się mówi, zesram się, a nie dam się.

Chcąc utrzymać firmę i zarobić na przysłowiowe waciki, muszę zainwestować część aktualnie zdobywanego wacikowego. Robiłam to już parokrotnie i znów jestem w tym samym miejscu, ale patrząc na innych to i tak najdalej. I w sumie to dumna jestem z siebie, że wytrwałam, przetrwałam i zamierzam chyba dalej trwać, choć łatwo nie jest... no bo nadleciała taka jedna co to ambicje ma jak z filmu amerykańskiego i się panoszy niczym diabeł o Prady.
I dlatego sobie asystentki szukam, co by mi pomogła ogarnąć to wszystko, bo generalnie to chyba za dużo sobie na głowę wzięłam. Jeden work, drugi work, due etato dzieciato,etato zmywato, sprzątato, kuchinato, prasowato, plewiato w gardino i jeszcze amore czytato i pisato ...
No, ale państwo wybaczą bez tych literek bym się z hibernacji zimowej nie wybudziła. One mi są potrzebne do przefiltrowania płuc i choćbym o drugiej w nocy właziła do wanny, to włażę tam z książką i miodowo-mlecznym proszkiem wysypywanym z wazy z krówką, który ma zaz adanie nawilżyć moje suche nogi, które mają tego pecha, że są na końcu w kolejce i o 2.30 w nocy to na balsam mogą się tylko pogapić.

Wracając do tej baby co to asystentki szuka, to baba ta zmęczona dziś jest telefonami i potrzebuje pilnie drinka z  likieru marakui i kanapeczek z mozarellą, czosnkiem, bazylią i pomidorkiem .. służba drrrrrr, czy tu jest jakaś służba? Nie ma... wyszła.
Jest tylko spiderman ... ten co to z tą prostatą  ostatnio miał problem. Teraz ma problem z tym, że ten spiderman na polsacie fruwa, a on ma ubrany strój i nie lata. Aktualnie czołga mi się pod stołem i próbuje uratować psa przed zdechłą muchą, która wypadła niespodziewanie z lampy.
Na moje oko jest już jakieś pół roku sztywna.

I znowu się baba na dalszy plan odsunęła, a ona dziś ważna jest, bo pełniła rolę pracodawcy i odpowiadała na pytania, które ją o omdlenia przyprawiały.

Telefon pierwszy:
- Kasia?
- Nie - odpowiadam
- Ania?
- Nie - powtarzam
- No to Sylwia - uparcie jakiś facet mi o 8.20 swoje kochanki chyba wymieniał.
- Nie... długo tak Pan będzie zgadywał kim ja jestem? - pytam
- No nie... w takim razie jak nie Sylwia to już na pewno pomyłka.
- No raczej tak - dodałam wyłączając telefon.

Telefon drugi:
- Dzień dobry, ja w sprawie tej asystentki... o co to chodzi?
- Dzień dobry, praca ta polega na pomocy mi w zorganizowaniu pracy na  miejscu i w terenie i ...
- Aha... w terenie... to znaczy w polu, czy w lesie?
... wymiękłam i zakończyłam szybko rozmowę

Telefon trzeci:
- Dzień dobry, czy Pani daje pracę?
- Tak, daję.
- To ja biorę od zaraz, bo ja tą firmę znam, kocham i jestem już z nią związana.
-To miło mi słyszeć... a skąd Pani jest?
- Z pomorskiego, ale czasem tu bywam ...
(dla tych co nie wiedzą ja jestem z południa, a Pani ta chciała pracować tylko czasem :)

Wśród dwudziestu normalnych inaczej znalazła się jedna nawet bardzo normalna studentka ... jestem umówiona na poniedziałek.

A teraz zasłużyłam sobie na szklaneczkę marakui z lodem i lekki piątkowy romansik Noce w Rodanthe no to otulam się kocem i teleportuję w ramiona Richarda Gere do domku na plażę... dżisys... jak ja bym chciała... nie, nie Richarda ... ten domek na plaży :)

Miłego weekendu

Wasza stara marzycielka
Virginia z domku pod lasem :)