2008-11-29

"Niech wieje dobry wiatr" Linda Olsson

Kilka dni temu skończyłam czytać pierwszy z prezentów urodzinowych. Obiecywałam, że napiszę kilka słów, a zatem robię to z miłą chęcią, bo debiutancka książka Lindy Olsson warta jest polecenia.
Przyznam jednak szczerze, że adnotacja na ostatnich kartkach książki  Linda Olsson ... uczestniczka podyplomowego kursu pisania powieści na Uniwersytecie Auckland początkowo mnie nie przekonywała. Trzymałam w rękach debiut pisarki, o której wcześniej nie słyszałam. W dodatku targały mną obawy, że być może to debiut szablonowo kursowy, o wielkiej miłości i szczęśliwym zakończeniu.
Ku mojej wielkiej radości myliłam się jednak w pobieżnej ocenie, że będzie to harlequinowa opowiastka.
Autorce znakomicie udało się zlepić moje ręce ze zgnito zieloną okładką swojej książki. I po przeczytaniu stwierdziłam, że gdybym miała pewność, że Pani Olsson tak nauczyła się pisać na owym kursie, to byłabym skłonna na taki kurs się zapisać, chociaż do Nowej Zelandii mi nie po drodze.

Niech wieje dobry wiatr to bardzo liryczna i refleksyjna historia miłości i straty, która tylko dzięki sile przyjaźni zostaje wyłuskana ze skorupy bolesnej przeszłości. Gdyby te dwie kobiety, główne bohaterki, nie stanęły sobie na drodze wspomnień, być może nigdy nie pogodziłyby się ze stratami jakimi obdarował ich los.
Veronica, trzydziestoletnia pisarka przyjeżdża ze Sztokholmu do małej szwedzkiej wioski, gdzie wynajmuje dom z zamiarem napisania w nim swojej drugiej książki. Wierzy, iż miejsce to da jej potrzebny spokój i zapewni schronienie przed powracającymi wspomnieniami o utraconej miłości.
Naprzeciw swojego nowego gniazdka odkrywa stary "umierający dom z umierającym w nim ciałem". Pierwszego dnia, wydaje jej się jednak, że ktoś stoi w ciemności za szybą. Jako nowa sąsiadka unosi więc rękę na powitanie. Nie wie jeszcze wówczas, że stojąca tam stara kobieta z miłą chęcią odwzajemniła pozdrowienie.
Astrid, kobieta z okna, osiemdziesięcioletnia samotniczka nie spodziewała się z kolei, że jeszcze kiedykolwiek ze strony innego człowieka dozna wyrazów sympatii i przyjaźni. Uznana w wiosce za dziwaczkę, unikała od lat wychodzenia z domu i pozbawiona radości życia, sama zmagała się z pustymi murami oklejonymi wspomnieniami o tragicznej przeszłości, pełnej bólu, wstydu i braku miłości 
... przeszłość nie była dopuszczana do głosu. Przyszłość nie istniała, a teraźniejszość była cichą pustką, w której egzystowała fizycznie, ale uczuciowo nieobecna.
Tego dnia na widok młodej kobiety unoszącej do niej rękę, poczuła dawno nieprzeżywaną wiarę w to, że jeszcze może się czuć potrzebna i zapragnęła bliskości, jakby wyczuwając, że ta młoda kobieta też jej potrzebuje.

Dzień później kobiety jedzą pierwszą wspólną kolację, prawie milcząc. Z biegiem czasu rozmawiają coraz więcej, chodzą na długie spacery, piją wino z poziomek, jeżdżą na zakupy, kąpią się w jeziorze i na przemian odsłaniają przed sobą bolesne sekrety, które zakorzenione głęboko w ich duszach, tylko teraz w obliczach utożsamiania się z cierpieniem drugiej osoby tak łatwo wypływają na zewnątrz. Przyjaźń się pogłębia, a spokój ogarnia dusze kobiet, już na wieczność.
Wybaczają, rozluźniają zaciśnięte na sercach pasy żalu, uwalniają się od bólu jakie same sprawiały sobie biczując się przeszłością.

Wszystko, zarówno przyjaźń, wspomnienia, jak i piękno skandynawskiej przyrody opisane jest w sposób charakterystyczny dla lirycznej prozy. Wręcz czuje się zapach pączkujących kwiatów, aromat poziomkowego wina i ciepło jakie towarzyszy spotkaniom kobiet. Mimo bardzo drastycznych wspomnień z historii ich życia, czytelnik przepływa przez tą książkę ze świadomością, że wszystko dobrze się skończy, że nie może już być gorzej...

Nie zdradzę sekretów tych kobiet, nie zdradzę też zakończenia, bo nie miałoby sensu czytanie tej książki.
Na koniec pozwolę Wam jednak przeczytać fragment listu Astrid do Veroniki.

"Poznałaś mnie jak nikt inny na świecie. I myślę, że ja Ciebie też trochę poznałam. Przez bardzo długi czas czerpałam ulgę z tego, że nic nie miałam. Nikogo. Teraz jednak wiem, że nie jesteśmy stworzeni, aby żyć w ten sposób. Nie smuci mnie, że dojrzałam do tej prawdy tak późno. Jestem wdzięczna, że w ogóle dojrzałam. Niektórym moje życie może wydawać się tragiczne. Stracone. Ja tego tak nie widzę.Ty dałaś mi nową perspektywę. Wyciągnęłaś mnie z powrotem na światło dzienne, otworzyłaś mi oczy. Dzięki tobie lód stajał. I jestem tak ogromnie wdzięczna (...)
Żyj, Veroniko, ryzykuj!. W życiu tak naprawdę o to chodzi. Musimy gonić za własnym szczęściem. Nikt nigdy nie żył naszym własnym życiem; nie ma żadnych wytycznych. Ufaj swojemu instynktowi. Przyjmuj , to co najlepsze. Ale też szukaj uważnie. Nie pozwól, by życie prześlizgiwało Ci się między palcami. Czasami dobre rzeczy przychodzą w taki cichy sposób. I nic,co przychodzi, nie jest pełne. Od tego, co zrobimy z tym, co nas spotyka, zależy rezultat. Od tego, co chcemy widzieć, co chcemy zachować. I co chcemy pamiętać. Nie zapominaj, że cała dana Ci miłość jest w Tobie samej, zawsze. I nikt nie może ci jej odebrać” (...) Chciałabym, żebyś znalazła czas na poznanie tego domu. Myślę sobie, że możesz wnieść do niego, to co ja dostałam od ciebie. Życie (...)