2008-08-02

"Urodziny"

Urodziny
tym, którzy chorują na serce


     Tego dnia ze snu wyrwał ją dźwięk komórki przypominający o czyichś urodzinach. Zaspana zerknęła na telefon. Na wyświetlaczu pojawił się napis „Urodziny taty“.
     Wspomnienia natychmiast wdarły się w jej myśli, błądząc po setkach kartek kalendarza w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia.
Nadaremnie. Poczuła gorzki smak wstydu, bo od kilku lat, dokładnie tego samego dnia, uświadamia sobie, że przez ostatni rok nie zrobiła nic, aby zatrzymać piętrzący się w niej żal.
     Jednak co roku ma nadzieję, że właśnie ten dzień coś zmieni, bo tylko taki dzień może ich do siebie zbliżyć. Każdy inny jest zbyt zwykły, by któryś z nich odłożył dumę na półkę i odważył się odezwać.
Zbyt wiele lat ona żyła bez ojca, a on bez córki i teraz trudno jest im zmienić pogłębiającą się ambiwalencję.
Miłość tkwi w nich tak samo silnie jak nienawiść.
     Ale mimo wszystko właśnie tego dnia, w dniu jego urodzin, ona nadal próbuje coś zmienić. Chce wykorzystać fakt, iż waga jej uczuć przechyla się trochę bardziej na stronę miłości.

     W drodze do pracy odprowadzała wzrokiem wszystkie okna wystawowe mijanych sklepów, szukając natchnienia na prezent dla taty. Kilka osób ją trąciło, ale nie przejęła się tym zbytnio, wydawało się jej, że unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Przystanęła na chwilę przy szybie sklepu z ubraniami, za którą stał sztuczny tatuś. Miała wrażenie, że manekin szczerze się do niej uśmiecha, więc zrewanżowała się tym samym przekrzywiając delikatnie głowę w prawą stronę i tkwiąc tak w bezruchu kilka sekund. Ubrany był w modny siwy garnitur, jasnobłękitną koszulę i idealnie dopasowany kolorystycznie krawat. Zaczęła się zastanawiać się nad tym, jak tata by się w nim prezentował? Jakby wyglądał w nim na jej ślubie? Pewnie dobrze, jest tak samo przystojny.
Ale problem tkwi w tym, że nie wie, czy on w ogóle chodzi w garniturach.
Czy przyjąłby taki prezent. Zrezygnowała więc zostawiając uśmiechającego się tatusia innym córkom.
Po chwili zatrzymała się przy księgarni. Była pewna, że coś czyta, skoro i ona lubi książki. Ale co? Sensację, kryminał, poezję?
Zastanawiała ją myśl, czy robi to na siedząco, przy dobrym świetle, z filiżanką herbaty, czy może tak jak ona potrafi czytać w każdym miejscu i o każdej porze. Chciałaby to wiedzieć, ale nie miała jeszcze okazji zapytać. Ostatni raz widzieli się dziesięć lat temu, była jeszcze wtedy dzieckiem i nie pamiętała zbytnio rozmów. A potem to już były tylko łzy i żal, że przestał tak nagle się z nią spotykać, że zapomniał o córce, tej którą niby tak bardzo kochał.
     Może jakąś płytę? Mama zawsze mówiła, że kocha muzykę. Ale czy ta miłość po tylu latach nie została wyparta przez nienawiść do wspomnień? Odłożyła więc płytę na półkę i wyszła trącając w drzwiach czyjegoś ojca.

     Idąc tak sklep za sklepem zaczęła się obwiniać o to, że mimo upływu kolejnego roku nadal prawie nic o nim nie wiedziała. Zabolała ją myśl, że już nigdy się nie dowie, że już nigdy nie pozna go tak, jak powinno znać się ojca. Nie wiedziała czy lubi słodycze, czy chodzi spać wcześnie czy późno, czy się goli codziennie, czy ma jakieś pasje, czy kocha morze czy góry?
Zbyt wiele czasu stracili. Zbyt mało im go zostało.
Spoglądnęła na zegarek. Minęły dwie godziny od momentu jej wyjścia z domu.
     Przyśpieszyła więc kroku, żeby nie spóźnić się do pracy, w której i tak zupełnie była tego dnia wyłączona. Nawet nie prosiła szefa o wolne, nie chciała spędzić całego dnia na wspomnieniach w samotności, w pracy przynajmniej nie mogła płakać.
Skończyła po osiemnastej.Wracała wzdłuż tych samych sklepów, które kilka minut wcześniej pozamykano. Nawet manekin już się nie uśmiechał i wydawał się jej mniej atrakcyjny w blasku sztucznego światła.
Kwiaciarnia na końcu ulicy była jeszcze otwarta. Wiedziała o tym, bo od kilku lat, tego samego dnia, tuż przed jej zamknięciem kupuje tam bukiet czerwonych tulipanów.
Nie wie czy tata takie lubi.
Dla niej tulipany są kwiatami na otarcie łez, wydają się jej takie radosne.

     Wtulona w dość spory bukiet ruszyła pomału w stronę jego domu, nogi jakoś dziwnie nie chciały iść, uginały się pod nią co kilka kroków, pewnie zmęczona była. Kto to widział tyle godzin pracować?
Podchodząc na miejsce odczuła de ja vi, świat wokół zaczął wirować, nie miała sił nacisnąć na dzwonek, choć trwała z wyciągniętym przed siebie palcem kilka minut.
Zaczęło padać. Zawsze pada tego wieczoru, już przywykła do tego.
Cofnęła się kilka kroków, popatrzyła w jego okna czy światło świeci i zawróciła. Po raz kolejny tłumaczyła się przed samą sobą, że nie wypada tak bez prezentu, tylko z samymi kwiatami. Co to za córka? A tak naprawdę zabrakło jej odwagi.

     Cała przemoczona wróciła do domu. Nie rozbierając płaszcza wypiła kieliszek czerwonego wina, które włożyła przed wyjściem z domu do lodówki. Nie, nie wypiła go dla odwagi... Lekarz mówił, że wino jest dobre na serce.
Postanowiła zadzwonić do niego, złożyć mu życzenia telefonicznie i przeprosić, że nie zdążyła wpaść. Tak zwyczajnie, przecież zrozumie.
Mama by zrozumiała. Ona zawsze wszystko rozumie. Musiała nauczyć się rozumieć za dwóch.
     Wzięła do rąk przygotowany koło telefonu notes i zaczęła szukać jego numeru. Chciałaby znać go na pamięć, ale nie sposób zapamiętać numeru używanego raz w roku.
Nogi wydawały się jej takie zmęczone, chwiały się , musiała usiąść.
Zjechała plecami po ścianie, zostawiając na niej ślady deszczu i usiadła na ziemi. Ścisnęła słuchawkę tak mocno, że aż jej ręka zaczęła drętwieć. 
Po kilku sygnałach ktoś podniósł słuchawkę nie odzywając się.

–    Dobry wieczór, jest tata? - wyrzuciła z siebie po chwili zawahania

–    Nie ma, wyszedł. Mówił, że wróci po północy, miał coś ważnego do załatwienia – odpowiedziała kobieta, głosem od lat tak samo obojętnym.

–    Trudno, proszę powiedzieć–    , że córka dzwoniła.

–    Dobrze przekaże na pewno – odrzekła szybko i się rozłączyła.

     Nie miała  sił wstać i odłożyć słuchawki. Wypiła jeszcze kilka łyków Merlota, którego przezornie trzymała w lewej ręce wiedząc, że będzie jej potrzebny. Cały rok nie słuchała lekarza, więc chociaż  tego dnia zawsze porządnie naprawia serce.
On też swoje naprawia, czuła to.
Zastanawiała się tylko, który to rok z rzędu kiedy on wychodzi w swoje urodziny?

     Zrobiło się jej zimno, nadal siedziała na mokrym płaszczu. Z kuchni dochodził do niej zapach tulipanów, ale mimo to po policzkach płynęły łzy.
Czuła jak kolejna porcja żalu zalewa jej ciało.
Niepotrzebnie spędziła cały ranek na szukaniu prezentu.
Niepotrzebnie dzwoniła łudząc się, że to być może właśnie ten dzień, kiedy na nią czeka.
Niepotrzebnie po raz kolejny się zawiodła.
Zrozumiała, że tata nie chce z nią rozmawiać nawet w dniu swoich urodzin. Boi się tej rozmowy. Nic dziwnego. Ona też się boi. No bo o czym po tylu latach mieliby rozmawiać?

     Ale mimo wszystko postanowiła nie kasować z telefonu jego daty urodzin. Może kiedyś nauczy się walczyć z żalem i naciśnie dzwonek przy  jego drzwiach zanim on zdąży wyjść?  
Ma tylko nadzieję, że zdąży nim on odejdzie na zawsze.
Kruche jest bowiem życie ludzi chorych na serce.
 
Opowiadanie "Urodziny" jest mojego autorstwa. Umieściłam go na blogu za zgodą Wydawnictwa "Magia Słów". Kopiowanie całości bądź fragmentów zabronione bez zgody Wydawnictwa.