2008-04-08

Emocjonalne wahadełko

Karuzela kręci się dosyć mocno. A ja nie nadążam. Mam wrażenie, że ciągle na nią wskakuję, a za chwilkę już zeskakuję. Nie potrafię znaleźć wygodnego krzesełka dla siebie. Już prawie wydaje mi się, że jest mięciutko, a jednak po chwili jakiś pręt wbija mi się w plecy... i ciach, ląduję na ziemi.
Tak potraktowało mnie krzesełko "awans". Bezczelny kawałek żelastwa. Choć karuzela kręciła się mocno to udało mi się wskoczyć, wygodnie usadowić, marzyć o dalszym rozwoju... ale podmuch wiatru tego dnia był tak silny, że zmiótł mnie w jednej sekundzie i wpadłam gębą w błoto pod nogami. Żeby nie powiedzieć w gówno. Podniosłam się, bo nie lubię smrodu i raczej szybko zawsze się podnoszę, ale teraz kiedy mam szansę ponownie zasiąść na tym złośliwym kawałku swojej prywatnej karuzeli, zaczynam wątpić w to czy się na nim utrzymam. Bo nie mogę zapominać o tym, że z krzesełka "awans" dziennie po kilka razy przesiadam się na krzesełko "macierzyństwo". Kręci mi się już z tego wszystkiego w głowie. Od rana do wieczora. Czasem nawet w nocy.
Boję się jak ciemna cholera, że znowu pomylę jedno z drugim. Że tego dnia kiedy będzie trzeba wsiąść na "awans" podjedzie "macierzyństwo" i dupa blada. Zabraknie tak jak ostatnio kilku ziarenek piasku sprzedaży na całą piaskownicę i dalej będę stać w tym samym miejscu i rwać włosy z głowy.
Bo jest o co powalczyć, ale jakoś sił mi brak, bo na wiele rzeczy nie mam wpływu. Wróżką nie jestem.
I w takim właśnie momencie chciałabym, żeby moja karuzela stworzyła sobie nowe krzesełka, może "babcia" albo "niania" albo "krasnoludki". I miotam się jakby to zrobić, żeby takowe się pojawiły, ale z drugiej znowu strony miotam się, bo nie chcę , żeby obce baby (nie mówię tu o babci) mi po domu łaziły i wychowywały moje dzieci. Krasnoludki byłyby najlepsze, ale z tego co się orientowałam są nie do zdobycia. Nawet na allegro, gdzie ponoć już wszystko jest, takowych cudów pomocy domowej nie ma.
Ach, ciężko tak skakać z krzesełka na krzesełko, ileż razy jeszcze na niego nie trafię i w błocie wyląduję? Ile razy spadnę i najbliższym nadjeżdżającym w łeb od tyłu dostanę? Czuję, że zmasakrowana będę nieziemsko, bo nadal nie mam wypracowanego patentu na połączenie kariery zawodowej z macierzyństwem. Mimo , iż mój rozwój w firmie jest doceniany i podziwiany przez niektórych, to jednak ja czuję, że nie jestem typową karierowiczką KKK (komóra, komputer, karta kredytowa). Naturę mam taką, a nie inną, ktoś może powiedzieć, że głupia jestem, że nie korzystam i nie pnę się po szczebelkach kariery. Że nie wyrzucę ze swojej karuzeli krzesełka "macierzyństwo" zastępując je krzesełkiem "niania". Ale jestem jaka jestem, zosia samosia, i choć mam dni, takie jak dziś, że zdaję sobie sprawę, że daleko po tej drabinie w tym tempie nie zajdę, to jednak zdania nie zmienię.
Jak dzwoni telefon, a w tym samym momencie potrzebuje mnie moje dziecko, to zawsze wybieram dziecko. Choć zapach kasy przyjemniejszy jest od pampersa, to zasady zasadami.
Jak macie jakieś patenty na połączenie tego wszystkiego w trybie "zosia samosia" to czekam z niecierpliwością na podpowiedzi :) bo dziś moja karuzela tak  się rozkręciła, że wyrzuciło mnie w siną dal i nic już nie wiem.