2008-03-16

Pierwsza miłość (krasnoludkom)

Jestem pełna podziwu dla pań pracujących w przedszkolu. Jak one to robią, że z ich ust nie znika uśmiech? Że rozumieją slangi trzylatków lepiej od nas, rodziców. Że pamiętają dziesiątki zadanych im w ciągu minuty pytań i odpowiadają na każde dlaczego? Że pomagają nam wychowywać dzieci i nic w zamian za to nie oczekują.
Z tym się trzeba urodzić, tego się nie da nauczyć.
Mój czteroletni syn kilka dni temu wychodząc z przedszkola poinformował mnie, że się zakochał. W Martynce o jasnych włoskach i anielskim uśmiechu. Powiedział, że spali razem i leżakując głaskali się po główkach. Uśmiechnęłam się. Może inne matki zareagowałyby zażenowaniem na takie wyznanie małego dziecka, ale ja jestem z niego dumna. Jestem dumna z tego, że zaszczepiłam w nim miłość.To cudowne uczucie dla matki, która widzi jak wielkie serce ma jej dziecko. Tak małe dziecko. Że zamiast kopania, szczypania, szarpania i plucia, po prostu kocha. To chyba w dzisiejszych czasach, w których nawet w dobranockach rządzi przemoc, złość i nienawiść naprawdę rzadkość. Dlatego pozwalam mu kochać. I sama też bardzo kocham.
Nie widziałam jeszcze jak się zachowuje w obecności tej dziewczynki, ale widzę z jaką lekkością wstaje rano z łóżka i pyta czy może się już ubierać. Kiedyś musiałam go prosić po dziesięć razy, żeby chociaż ruszył nogą i dał mi znak, że już nie śpi. Całuje wszystkie maskotki na do widzenia i przykrywa kocykiem. Oczywiście wszystko robi w charakterystycznych dla zakochanych podskokach. Sam dopomina się o śniadanie i sprząta za sobą ze stołu. Biegnie pierwszy do samochodu i sam zapina pasy. W drodze do przedszkola patrzy przez okno i odprowadza wzrokiem każde mijane drzewo, a jego oczka błyszczą jak najszlachetniejsze bursztyny. Gdy tylko puszczam muzykę na jego buźce pojawia się uśmiech, w policzkach dołeczki, a całe jego ciałko zaczyna się ruszać w rytm muzyki. To takie typowe zachowanie ludzi zakochanych.
Kiedy podjeżdżam pod przedszkole nie zdążam nawet wyłączyć silnika, a mój zakochany syn jest już w szatni i mocuje się z zamkiem od kurtki. Nie potrzebuje mojej pomocy, mimo iż zawsze tego ode mnie wymagał. Całuje mnie w policzek i biegnie na górę do swojej sali. Ciekawość nie pozwala mi odjechać. Jestem tak mile zaskoczona jego zachowaniem, że postanawiam wejść za nim i poznać jego pierwszą miłość. W sali panuje niesamowita jak na przedszkole cisza. Mój syn siedzi na ziemi i wraz z wszystkimi dziećmi oddziela kasztany od żołędzi. Jego oczy nadal błyszczą. Nie widzę bezpośrednio w jego towarzystwie żadnej dziewczynki.
Pytam więc Panią pewnym głosem, która z dziewczynek to Martynka.
Pani zdziwiona odpowiada, że w ich grupie nie ma dziewczynki o takim imieniu.
Wychodząc zastanawiam się w kim w takim razie zakochał się mój syn?
Ale czy to ważne w kim?

Najważniejsze, żeby ta miłość trwała wiecznie.
Bo czyż nie piękny jest widok zakochanego dziecka?