2008-03-17

Bestia nadchodzi

Wczoraj był ten dzień, dzień kiedy zmieniłam się w bestię.
Położyłam się spać o 3 nad ranem (wszystkiemu oczywiście winni są mężczyźni, mój ślubny i jego dwaj przyjaciele) już o 4.30 wstawałam podać księżniczce mleko, potem jeszcze raz o 6.30, a o 7.30 po półgodzinnym marudzeniu mojej córci, musiałam wstać, bo inaczej "bestia mini" wyrwałaby szczebelki z łóżeczka.
Nogi miałam tak ciężkie, jakby mi betonowe płyty do stóp przyczepili, usta zrobiły się w prostą krechę, brwi zeszły się na środku czoła, a z oczu wyskakiwały sztylety szukające ofiary.
Idąc na oślep w stronę łóżeczka córki, powtarzałam sobie w myślach "ona nie jest niczemu winna, ona chce się przytulić, ona nie kazała Ci wlewać w siebie pysznych drinków o 3 nad ranem i objadać się resztkami pizzy, bądź wściekła na tego, który udaje trupa". Zadziałało. Bestia mini została ocalona. Czekałam tylko, aż wstanie cel, w którego polecą szykujące się do wystrzału sztylety.
Zdążyłam ubrać siebie i małą, zejść na dół, wypić kawę, posprzątać resztki chipsów porozrzucane po ziemi, wywietrzyć zapach whisky, którego nie znoszę i doprowadzić dom do stanu używalności. Że też zawsze jestem taka głupia i ja to wszystko robię. Zawsze to ja sprzątam po gościach. Gotuje się we mnie, rzucam kurwami pod nosem, ale nie potrafię trwać w takim syfie dłużej niż kilka minut.
Mąż dotarł na dół powłócząc nogami koło 10, wcześnie dosyć, już mi się wydawało, że cholera jasna sztylety będę musiała schować na zaś. Ale godzinę później zaczęło się. Rozłożył się na ziemi i zaczął oglądać bajki, po czym po jakiejś minucie zasnął. I nic go nie ruszało. Widok był okropny. Spodnie zjeżdżały mu z tyłka, włosy stały na wszystkie strony, koszulkę miał całą od czekolady, bo nawet nie zauważył, że jego kochana księżniczka tuliła się do niego od czasu do czasu wycierając w niego prince polo, no masakra, żul spod latarni.
Ale milczałam trzaskając tylko garami coraz głośniej. Ktoś do cholery obiad musiał ugotować. Małej się w końcu dostało, bo koniecznie chciała grzebać w śmieciach. Syn koniecznie chciał, żeby mu pozszywać odpadającą złotą tasiemkę ze stroju policjanta, więc też się mu dostało. Bestia wtargnęła w moje ciało. Zaczęłam krzyczeć, nawet na psa, który dopominał się o wodę rzucając miską po kuchni (nawiasem mówiąc, chyba już nią rzucał dzień wcześniej).
Cel nadal leżał na ziemi i delikatnie sobie pochrapywał. Bestia postanowiła działać. Podeszła i kopnęła go lekko w tyłek. Nie ruszył się. Szturchnęła mocniej, niby przypadkiem sprzątając zabawki. Okropna z niej jędza. Ale podziwiam ją, że walczy o swoje. Ona ma takie samo prawo odpocząć. Dlaczego zawsze facet jest tym biednym umierającym stworzeniem, z wręcz niewiarygodnym bólem głowy, w ogóle dla kobiety niewyobrażalnym, z helikopterami, z bólem ręki, ucha, palcem u lewej stopy, z bólem nerek, wątroby... chyba nawet śledziony, a może jednak jelit. Niesamowicie Bóg ich pokarał za tak delikatne ciało, szczególnie po wypiciu.
Bestia chyba oprócz skromnego kopniaka w tyłek rzuciła też jakieś czary. Bo mój cel wstał i odbijając się jak piłeczka tenisowa, od tapczana, szafki, ściany, znowu szafki, kojca, trafiła do łazienki... no i co, wiadomo co rzyganko. To był koniec. Trup do wieczora. Wymioty dla faceta to już stan prawie agonalny. Co najwyżej może wtedy leżeć i odbierać od żonki szklanki zimnego soku. Takiego !!!
Bestia została we mnie do wieczora. Nie chciałam się jej pozbywać, dobrze mi z nią było. Miałam przynajmniej z kim pogadać w niedzielne popołudnie.