2012-12-29

"Włoskie szpilki" Magdalena Tulli

Magdalena Tulli, autorka czterokrotnie nominowana do finału Nagrody Literackiej Nike, nadal po tegorocznym ogłoszeniu werdyktu pozostaje jedynie w kręgu wyróżnionych nominacją i kolejnym, czwartym już Złotym Piórem. Zdaje się, że w mniemaniu jury temat jej ostatniej książki mógłby się wydać tematem do znudzenia powtarzanym, schematycznie powielanym, bo cóż nowego można wyczytać z rozdrapanych po wielokroć ran, i ileż można brać na siebie eposów rozliczeniowych z cudzą przeszłością. Mylne jednak i krzywdzące jest podchodzenie do tej książki jako do pomnika ofiar wojny i stanu powojennego, i choć antysemicka nagonka wywarła spory wpływ na życie jej bohaterów, to jednak niewiele w niej pospolitych żali spłycających wartość i ważność tej książki. Co słusznie doceniono w tym roku Nagrodą Literacką „Gdynia” i Nagrodą Literacką „Gryfia”.

Właściwie to książka ta, w swojej obszerności, jest jedynie książeczką. To niespełna sto pięćdziesiąt stron składających się na siedem odrębnych, a jednak będących całością opowiadań. Jedno uzupełnia drugie, ale równocześnie samo w sobie się broni jako krótka forma wspomnieniowa, przenikająca do głębi poruszonym tematem, sposobem na niego i kunsztem literackim autorki. Magdalena Tulli, podczas prezentacji do Nagrody Nike, zdradziła że nie miała pomysłu na stworzenie i wydanie takiej właśnie książki. Teksty, które powstały, były pisane na zamówienie, między innymi do antologii polsko-niemieckiej na tematy wojenne, a także do słoweńskiej gazety „Delo”. Pracując nad zamówieniem jeden tekst nie wyszedł, wylądował w szufladzie, powstał kolejny. Z miniatur zaczął tworzyć się zarys, a po dopisaniu brakujących fragmentów powstała całość, która mimo swej niewielkiej objętości ma ogromną siłę rażenia.
Obraz, którym posługuje się Magdalena Tulli, przemawia do czytelnika oczami małej dziewczynki. Osiemnaście lat po wojnie nadal w przedszkolu nieposłuszne dzieci straszy się Niemcami, którzy później śnią się po nocach niejednemu z maluchów. Panuje publiczna egzekucja za posikanie prześcieradeł. Hańba i niepewność słów do spalenia, do spalenia, cała wasza rodzina jest do spalenia nawarstwiają się jak trujący grzyb na korze mózgu małego dziecka. W Polsce lat sześćdziesiątych nadal w powietrzu wisi strach, brak wiary i agresja. Ludzie chcą żyć jak przed wojną, ale zbyt mocno wszystko się skomplikowało, klocki – całe miasta rodzin powojennych – stały się z lekka krzywe i zdekompletowane. 
 
Autorka nie ukrywa faktu iż wspomnienia dotyczą jej rodziny, że do takiego represyjnego przedszkola sama uczęszczała, i to ona jest tą zalęknioną, samotną dziewczynką, której tożsamość trudno uchwycić. Jej matka, była więźniarka obozu Auschwitz, po utracie wszystkich bliskich decyduje się na założenie rodziny z obcokrajowcem. Owocem miłości Polki i Włocha, w niezwykle skomplikowanej na tamte czasy sytuacji, na świat przychodzi dziecko, które przez całe swoje życie będzie naznaczone tragedią osobistą matki. Kobieta nie radzi sobie ze wspomnieniami wojennymi, z cudem ocalonym życiem, które jak się okaże po dziesięcioleciach, jednak nie sposób ocalić. Z kolei ojciec, Włoch z dobrego bogatego domu, wydaje się być obojętny na cierpienia i surowość żony, a wychowaniu córki w atmosferze oziębłości zdecydowanie przyklaskuje. Dziewczynka pozbawiona miłości matki, zwracająca się do niej po imieniu, znająca lepiej jej sukienki niż nią samą, rokrocznie opuszcza na wakacje matkę i spędza ten czas u babci w Mediolanie, w rodzinnym domu ojca. I tam jednak wielkiej miłości nie zaznaje. Zrozumienia nie odnajduje też ani u koleżanek, ani u nauczycieli, bo w szkole nie radzi sobie nawet z podstawowymi obowiązkami. Obrywa najgorsze stopnie i bierze na siebie najboleśniejsze pręgi odrzucenia.

Ta książka nie jest powieścią, zamkniętą całością, w której temat zostaje do granic wyczerpany i poddany objaśnieniom. To zaledwie szkic, jedno oczko z potężnego splotu historii, w którą dane jest nam się przyodziewać. Szkic, który stoi na straży pamięci o milionach istnień traktowanych przez los w podobny sposób lub, co prawdą nieuniknioną, jeszcze okrutniejszy. Czy uda się kiedykolwiek zatrzymać tę pędzącą maszynerię traum i obrazów z przeszłości? Wątpliwe, bo z pokolenia na pokolenie, nawet jeżeli bardzo niechciany, to spadek nam się należy. A jak sobie z nim poradzimy tego już nikt nie jest w stanie przewidzieć.

Magdalena Tulli, Włoskie szpilki
Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011, s.143