2012-11-25

jeśli pęknę, to szczęśliwa


Dziś wróciłam wyrywkowo do zapisków Janusza Korczaka z pobytu w getcie. Do Sylvii Plath. Do Anais Nin. Do Kundery. Do Philipa Rotha. Czasem tak mam, że przeglądam po kilka stron, potem następne z innej książki, próbuję sobie przypomnieć tytuły sprzed lat i łapię się na tym, że albo kiepsko z moją pamięcią, albo chłonę wszystko zbyt pobieżnie. Czuję jak się rozwarstwiam myślowo, jak próbuję łapać istotność, ale wymyka się coraz więcej tytułów, których byłam pewna na lata. To wina tempa jakie sobie narzuciłam, z którym z jednej strony mi dobrze i pragnę jeszcze więcej. Brakuje mi tylko czasu i chęci na pisanie o tym co zostaje z lektury we mnie (szczególnie tutaj), takie obszerniejsze, pełniejsze, bardziej szczegółowe. Odpalam książkę za książką, jak nałogowy palacz, ekstatycznie zaciągam się słowem. Muszę się chyba nimi zacząć dusić, by częściej je uwalniać, by nie nawarstwiały się we mnie tworząc nieprzyjemną, chropowatą skorupę. To niezdrowe. Wszystko musi mieć przecież swoje ujście. 
Od jakiś pięciu lat mam potrzebę poznania biografii autora, którego książkę czytam. Nie uważam tego za problem, jedynie za małe utrudnienie związane z dłuższym zatrzymaniem się przy jednej osobie i przejściem w relacje bliższe niż to czasem potrzebne. Zaprzyjaźniam się, albo przynajmniej próbuję to zrobić, z różnym oczywiście skutkiem. Jeśli czytam dajmy na to opowiadania Kornela Filipowicza, to czytam też równocześnie z nimi dwie książki o nim samym (w tym wypadku też udaję się pod tablicę pamiątkową w naszym mieście i odwiedzam grób jego ojca i babki na cmentarzu komunalnym). Jeśli planuję wziąć się za twórczość Susan Sontag, to zaczynam od jej dzienników i szperam za odpowiednimi artykułami, by móc rozpocząć jej nabrzmiałe erudycją eseje i ze zrozumieniem podejść do tematu jej orientacji seksualnej. Jeśli chcę przeczytać coś Marka Bieńczyka, to nie wystarcza mi fakt, że dostał Nagrodę Nike. I tak dalej, i tak dalej.
Nie potrafię myśleć tylko o książce, w liczbie pojedynczej, na ową książkę zawsze składa się słowo + osobowość. Żyję tym co czytam i tym dzięki komu to robię. Danego tematu nikt nie poruszy już w ten sam sposób. Nikt go tak nie dopasuje, nie ujmie w te same ramy. Nikt już w niego tak nie wniknie, nie nada mu fascynującej, odrębnej i niepowtarzalnej struktury. Mam potrzebę zbadania tej struktury, co objawia się przewierceniem do jądra, do sedna odpowiedzi skąd takie, a nie inne podejście do tematu. Nic nie bierze się z niczego. Przynajmniej do tej pory trafiam na takie właśnie lektury. Albo może podświadomie krążę wokół tych samych tematów, zatrzymuję się w bliskim mi obszarze doznań i stąd ta potrzeba wnikania w szczegóły? Nie wiem ile jeszcze zdołam tego w pamięci umieścić. Ważne, że nawet jeśli z czasem pęknę od nadmiaru słów, to pęknę szczęśliwa.