2012-10-12

Piątek o trzynastej


Od jakiegoś czasu piątek nie jest wyczekiwany. Piątek zaskakuje. Nagle wyrasta z szeregu tygodnia i zgodnie z zasadą wypada odpocząć, ale głowa nie pozwala zapomnieć o tym co w trakcie. Sporo tego. Powinnam z czegoś zrezygnować, ale problem w tym, że wszystko w odpowiednim momencie sprawia mi przyjemność.

Tyle ostatnio przeczytałam. Między innymi wspaniałe eseje "Praski elementarz" Aleksandra Kaczorowskiego, które mnie coraz bliżej stawiają wobec eseju. Fascynuje mnie ta forma literacka, zresztą nie od dziś, Virginia Woolf zaszczepiła we mnie tę miłość po zbiorze "Pochyła wieża". "Praski elementarz" polecił mi Grzegorz Kozera, poeta, prozaik, zakochany w Czechach i lekturach doskonałych. Sama mieszkając na granicy mam słabość do tego kraju. Do Kafki, Hrabala, Kundery, Pavly, Pragi, czeskiej kolei, pewnego wojaka i czeskiego języka. Wszystkie te postaci odnalazłam w "Praskim elementarzu", i jeszcze kilka innych. Niezwykle to dla mnie ważne spostrzeżenia, przybliżenia, odkrycia. Sama sceneria do lektury wprawiła mnie w odpowiedni nastrój. Usiadłam przy kawie na tarasie kawiarni "Avion" umiejscowionej na Moście Przyjaźni, z której widziałam czeski deptak nad Olzą i polskie Wzgórze Zamkowe. Tam zaczęłam tę lekturę. Skończyłam szybciej niż planowałam, i pozostaje mi już jedynie do niej wracać. Co będę czynić zapewne wielokrotnie.

Myślę o pewnym panu po sześćdziesiątce. Dziś zatrzymałam nagle samochód, kiedy ktoś spał na przystanku, z ręką bezwładnie zwisającą, i drugą na wysokości piersi. Już miałam odjechać, minąć go jak wielu przede mną, ale jednak cofnęłam, bo ta lewa dłoń z zaciśniętą pięścią nie pozwalała mi tak po prostu przejechać obok niego o trzynastej. Jak się okazało nie spał. Zapytałam jak się czuje, nie mógł złapać oddechu. Chwycił mnie za rękę i prosił bym nie puszczała. Zabrało go pogotowie, bo moja ręka w niczym by nie pomogła. Miał zawał, bądź ostry stan przedzawałowy. Zdążył mi powiedzieć, że przyjechał oczyścić groby rodziców. Sam. Miał niemiecki dowód i strach w oczach. 
Czasem mijamy kogoś w potrzebie. Pośpiesznie. Dokądś spóźnieni, ślepi, zlęknieni.
W tym samym czasie los odznacza fajkę i ktoś nie wraca do domu.
Ktoś inny być może teraz czeka na telefon od niego.

I już zupełnie nie interesuje mnie fakt, że miałam dzisiaj coś innego napisać.