2010-10-06

Różne epoki, różne wcielenia, ta sama osoba


środa, 5 październik1927r.
„Piszę w atmosferze brudu i prowizoryczności wobec zbliżającej się wyprowadzki. Pinker śpi smacznie w jednym z foteli; Leonard, przy małym stoliku do gry, pod jarzącą się lampą, podpisuje czeki. Palenisko pokrywa popiół, bo ogień płonął przez cały dzień. Na rusztach leżą koperty. Piszę piórem cienkim i chybotliwym; a wieczór z zachodem słońca jest, powiedziałabym, wyrazisty i przyjemny. Gdyby pióro mi na to pozwalało, zrobiłabym sobie teraz plan pracy, skoro skończyłam artykuł dla „Tribune” i znów jestem wolna. I jak zwykle pojawiają mi się w głowie te same podniecające pomysły: biografia rozpoczynająca się w 1550 roku i trwająca do dzisiaj, pod tytułem Orlando; Vita; tyle że ze zmianą z jednej płci na drugą. Myślę, że w ramach przyjemności pozwolę sobie na tygodniowy odskok w tę stronę”

                         "Chwile Wolności. Dziennik 1915-1941" Virginia Woolf

... 5 października 1927 roku, dokładnie 83 lata temu, zaczęła powstawać książka „Orlando”, a ostatnią w niej kropkę Virginia postawiła swym chybotliwym piórem rok później...

wtorek, 18 grudnia 1928 roku pisze:
„Właśnie był L.,żeby się naradzić na temat trzeciego wydania Orlanda. Zostało już zamówione; sprzedaliśmy ponad sześć tysięcy egzemplarzy i zainteresowanie jest nadal żywe. Pokój w każdym razie mam zapewniony. Po raz pierwszy, odkąd wyszłam za mąż – 1912-1928 – czyli od szesnastu lat, mogłam wydawać pieniądze (...) kupiłam sobie stalową broszkę za piętnaście szylingów. Wydałam trzy funty na naszyjnik z macicy perłowej – chyba od dwudziestu lat nie kupowałam żadnej biżuterii!”
Sześć tysięcy egzemplarzy... niewiele, patrząc, że obecnie książki sprzedają się w milionach egzemplarzy... i tylko broszka za to, i naszyjnik, jednak najważniejsza była dla Woolf w tym momencie ta swoboda wydawania pieniędzy, bez skrupułów czy niepokoju, i wiara we "własny pokój", który dawał możliwości dalszego zarobku.
Dziś, po tylu latach, Orlando nadal zachwyca, zapewne nie wszystkich, jak to z Woolf bywa, ale coś w tej historii musi być urzekającego, skoro jako jedyna spośród wielu powieści Woolf, została zekranizowana... ale najpierw sięgam po książkę: „Co może łączyć szesnastoletniego chłopca, ulubieńca królowej Elżbiety, oraz trzydziestosześcioletnią pisarkę tworzącą w drugiej dekadzie stulecia? Młody mężczyzna i dojrzała kobieta, Orlando i Orlanda, choć żyją w różnych epokach i różnych wcieleniach, są jedną i tą samą osobą”.

Sięgam i znikam. Galaretki pod poduchy, a papierki pod łóżko. Dobranoc.