2010-09-19

Kręci się karuzela

Minął mnie tydzień, a ja mam wrażenie, że w ogóle się z nim nie spotkałam. Zupełnie jakby trwał sam dla siebie, a nie w komitywie ze mną. Obcy. Bezkompromisowy. Stanowczy.
Niby wszystko tak blisko mnie dotyczyło, a miałam momentami wrażenie, że dzieje się poza moją świadomością. Jakbym nie potrafiła wpasować się w ten cały marazm i miała na nogach za ciasne buty. W dodatku cudze.
To ciekawe doznanie, kiedy robi się coś wbrew sobie. Kiedy ciało wykonuje plan, a dusza obraca się plecami, by tego nie widzieć. Jakby się grało w spektaklu, który zrzuci się z siebie za kulisami i odłoży na wieszak do kolejnego występu. Sfatygowany fartuch uszyty z codziennych potknięć, trudnych decyzji, niepewnych posunięć.
Ciężko mi było, ojjj bardzo. Lola to uparta, pełna sprzeczności i pewności siebie, indywidualistka. Stwierdziła, że przedszkole jest głupie. Bywa i głupie, ale przecież nie mogę powiedzieć, że ma rację. Wzięła mnie na sposób, swój skrupulatnie przemyślany plan. Odstawiła w połowie tygodnia histerię, głośny krzyk i wymieniła oczy na inne. Pełne żalu, smutku, rozgoryczenia i błagalnej głębi. Mamusiu proszę, nie zostawiaj mnie, będę grzeczna, czemu mnie oddajesz... Mamusiu, proszę, proszę, nie chcę, nie chcę, nie zostawiaj mnie... Krzyk był dla mnie znacznie łatwiejszy. Bunt dziecka mniej boli, niż jego smutek. Histerie się zwykle ignoruje, łzy powinno się eliminować. Ale jak? Jak, kiedy to takie trudne, bo dotyczy ukochanego dziecka. Wiem, że nie dzieje się jej krzywda, wiem, że to minie, ale tak trudno pracować, kiedy z samego rana robi się coś wbrew sobie... i wbrew własnemu dziecku. Każdego ranka, wprowadzając Lolę do przedszkola walczę z tym, żeby nie pokazać swojej słabości i nie zawrócić z nią wtuloną we mnie, do samochodu. Nie podarować jej uśmiechu w prezencie na dzień dobry. Wytrzymuję. Wchodzę. I cierpię chyba bardziej niż ona...
W ciągu dnia jednak wracam do sił, stopniowo, ale konsekwentnie. Muszę. Piję kawę, jem francuską rurkę z serem, słucham Radia Zet, pełna nadziei zerkam na przechodzących ludzi i odliczam do pięćdziesięciu nim pięćdziesiąty pierwszy osobnik wejdzie do mnie. Jest dobrze, myślę sobie, przecież mógł nikt nie wejść, jak w pierwszym tygodniu.
Próbuję też dodzwonić się do pana od reklamy, który po dwóch tygodniach stwierdził, że najlepiej by było, gdybym odrąbała ten kawałek drewnianej, rzeźbionej konstrukcji na zabytkowej kamienicy, bo on ma problem z zawieszeniem reklamy świetlnej... Mężczyźni nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Kobiety są bardziej skomplikowane, to fakt, ale mężczyznom lepiej idzie komplikowanie.
Szczerzę się do najemców, kiedy mijają mój grajdołek, zerkam nerwowo raz na nich, raz na plakat reklamowy przyklejony dwustronną taśmą klejącą i modlę się, by nie odkleił się akurat teraz, bo pod nim niespodziewanie odpadł tynk w sześciu miejscach. Mnie oczywiście... kiedy próbowałam zmienić klimat z letniego na bardziej jesienny.
Roznoszę ulotki, dzwonię, piszę e-maile, zachęcam, doradzam, analizuję, raportuję, plotkuję, wracam do ludzi. Uśmiecham się, bo w międzyczasie, w nocy, w pracy, i trochę w samochodzie, napisałam opowiadanie... I to nie do szuflady. W listopadzie pojawi się ono w szóstej książce Moniki Sawickiej pt. „Szeptem”... chyba muszę więcej pisać. Łatwiej znoszę te wszystkie zmiany, kiedy mogę, choć na kilka minut w ciągu dnia, przenieść się do mojego azylu, na sam koniec myśli, tuż za róg zwyczajnej codzienności.
p.s. Rozpoczęła się kolejna edycja programu "Mam talent". Moje dzieci go uwielbiają, o czym już kiedyś pisałam (Talenty Charliego)... Lola dziś podczas jego trwania prawie się pakowała. Wyjeżdża. Do Mam talent. Będzie śpiewać jestem muzykantem, konszabelantem, my muzykanci konszabelanci i do tego wykręci skomplikowane piruety baletowe :).
Od trzech tygodni uwielbiam weekendy. Bez płaczu, bez pośpiechu, z szarlotką na stole i kieliszkiem czerwonego w wannie. Muzycznie