2009-12-16

Przedświątecznie

Wielkimi krokami nadchodzi moment, w którym dom powinien błyszczeć, wino się chłodzić, a zapach pieczonych ciasteczek uspokajać duszę i myśli, które niczym kule w totolotku szaleją w zamkniętej przestrzeni zwanej mózgiem kobiecym. Jak to działa w męskim, tego nie wiem, ale patrząc na Drugą Połowę, nic tam w tym roku nie działa... przynajmniej nie tak jakbym sobie tego pragnęła. Ja się zastanawiam ile kupić kg mąki na ciasteczka, komu kartki wysłać, kiedy wyprasować trzy suszarki prania, jak ukryć się przed dziećmi z pakowaniem prezentów, a tymczasem Druga Połowa myśli na co by tu jeszcze zachorować. Ja kładę się spać o trzeciej nad ranem... on pada do łóżka o dziewiątej i się dusi. Psika jednym sprayem, drugim, trzecim, czyta ulotki, przeklina, czyta ulotki i kręci nosem, którego podobno już nie czuje.
Dziś wszystko się wyjaśniło, bo są wyniki testów alergicznych. Do wszystkim chorób jakie męczą go już drugi miesiąc, doszło silne uczulenie na roztocza... ja chyba zwariuję !!! Serio. Mam baldachim nad łóżkiem, i milion książek w sypialni, i firanki, i dywany i gruby materac i co najważniejsze za mało czasu na walkę z roztoczami. S.O.S... ostatnimi czasy więcej czasu szmatkę w dłoniach trzymam niż książkę, a to mnie wprowadza w nastrój otępienia porządkowego, zatracam się w przesuwaniu, układaniu, polerowaniu i czuję, że gubię wątek życiowy.

Właśnie weszłam w przerwie na stronę pana Remigiusza Grzeli i on mi tam, że nową książkę pisze, a ja jeszcze "Hotelu Europa" nie dopadłam :( ... i chodzi mi to od rana po głowie, a tu obiad trzeba gotować, a potem do pracy biec.
Gdyby już chociaż "Zwierciadło" dziś było... ale nie, wszystko przeciwko mnie i dopiero jutro (tam pan Remigiusz Grzela rozpoczyna pisać cykl "Teren pod ochroną" - doczekać się nie mogę).

Uśmiecham się jednak na widok ulubionej świątecznej figurki stojącej na oknie. To dość duży miś ubrany w wełniany sweterek, czerwoną czapkę z pomponem i oliwkowy szalik w kratkę. Towarzyszą mu refleksyjnie spoglądający na jadalnię anioł i sympatyczny bałwanek z marchewkowym nosem... na schodach rozwiesiłam łańcuchy, zapaliłam kolorowe światełka i rozstawiłam kadzidełka.
Mam ochotę usiąść na bujaku, owinąć się kocem, zaparzyć grapefruitowo-pomarańczową herbatkę, którą dostałam od szalonej Dosi i zatopić się w poezji Norwida, którego przesłała mi Ewcia.
Tak też zrobię... nie wiem jeszcze tylko kiedy.

Wasza oczekująca na świąteczne lenistwo
Virginia