2009-08-06

Wszystkiemu winny gofr


 
( ktoś się zakochał )

  
( a z miłości tej coś się narodziło :)


  

W związku z tym, że wakacje nad morzem chyba nie dojdą do skutku ( z powodu miliona komplikacji typu co z psami, co z pracami, co ze świńską grypą, która niczym przyczajony tygrys tkwi w brudnych plażowych toaletach, co z Lolą, która w samochodzie jest w stanie usiedzieć maksymalnie godzinę, a potem już powtarza niczym katarynka "nudzi mi się, mam już dość, nudzi mi się, mam już dość" ...  itp.itd. ) postanowiliśmy troszkę pojeździć po okolicy. Byliśmy w obiecanym od dawna Dinoparku, gdzie dopadł nas niemiłosierny upał (33 stopnie) i cudem przeżyliśmy wspinaczkę do wyjścia, po stromym zboczu ułożonym z prehistorycznych kamieni. Ja w japonkach balansowałam na krawędziach podtrzymując Lolę. Na jednym ramieniu dyndał mi aparat, na drugim kamera. Ale to nic w porównaniu z Drugą Połową. Na jego głowie dyndał wózek Loli.
Jednak mimo zmęczenia wyprawę uznajemy za udaną i jak na prawdziwe letnie wakacje przystało ...
Następnego dnia byliśmy w Parku Miniatur, a kolejnego na Tygodniu Kultury Beskidzkiej, co było pomysłem nie najlepszym. Zapach pysznego regionalnego jedzenia podziałał na mnie jak płachta na byka. Z prawej oscypki z grilla, z lewej kaszanka, szaszłyki, golonka, ziemniaczki opiekane, chlebek ze smalcem i ogóreczkiem (jak przeczytałam na głównej dziś, że smalec można robić z psa, to więcej się nim zachwycać nie będę), kołacze z jagodami, serem, makiem... wymiękłam i mam dziś wyrzuty sumienia.
Nie zjadałam nic z powyższych pachnideł, ale nie dałam rady przejść koło smakowitego gofra z bitą śmietaną i polewą czekoladową. Nosz szlagen trafen... tydzień diety zakończyłam mega kaloryczną nagrodą .
Tak, jestem niekonsekwentna.
Tak, są wakacje i wybrałam zły moment na oczyszczanie organizmu, bo zewsząd coś kusi.
Tak, mam dość po tygodniu białego sera, yogurtów, ryb, jajek i sosu czosnkowego... ale nie przerywam. Mimo grzeszków zrzuciłam boczne zderzaki, czyli tłuszczyk z bioderek w ilości 2,3 kg.

Idę zrobić sobie kawę i wyjąć dorsza na obiad. Żal mi go tak jak tych psów na smalec, ale coś trzeba jeść. Dzieci robią z bałaganu jeszcze większy bałagan ( czemu podczas nieobecności w domu, dom i tak się bałagani. Czemu to nie jest tak jak we włoskich toaletach, że zamyka się drzwi, a za nimi odbywa się dezynfekcja i wszystko błyszczy przy kolejnym ich otwarciu).

Pora ruszyć do ataku na dom, i obiad trzeba dla wszystkich ugotować, i pranie wyprać... a na półce leży świeża dostawa książek:

 - "Nieznośna lekkość bytu" - Milan Kundera
 - "Dziennik Anais Nin, tom 3" - Anais Nin
 - "Anna Karenina" - Lew Tołstoj
 - "Droga do szczęścia" - Richard Yates
 - "Synowie i kochankowie" - David Herbert Lawrence
 - "Sen zielonych powiek" - Edyta Szałek
 - "Bambino" - Inga Iwasiów


... już na każdą z nich doczekać się nie mogę.

Miłego dnia (u mnie pada)

Wasza popełniająca grzechy z goframi
Virginia