2009-08-20

List

Wręcz wydaje się nieprawdopodobne, że wczoraj wspominałam o tym, że marzy mi się tradycyjny list ... a dziś proszę, jak na zamówienie list takowy znalazł się w mojej skrzynce pocztowej.
Czytałam go popołudniem kilka razy. Czerpałam radość z trzymania w dłoniach dwóch niewielkich kartek, ozdobionych kwiecistym ornamentem i uśmiechałam się do tradycji, jaka zakopana została wraz z pojawieniem się internetu.
Ludzie już zapomnieli jak to jest otwierać kopertę z niecierpliwością, patrzeć na pochyły styl pisma, na litery, które nieraz zdradzają rąbek duszy piszącego.

List od Moniki przebył długą drogę, a mimo tego nadal pachnie Londynem, jeżynowym plackiem do którego wracała po naniesieniu ostatniej kropki i nią samą. Oczyma wyobraźni widzę jak siedzi w kuchni, od czasu do czasu podnosi wzrok znad listu i wpatruje się w swój doniczkowy ogród pełen pomidorów, tymianku i nowych pąków róż...

Dziękuję Moja Droga M.
Od dziś, część Ciebie nie będzie zagrzebana w milionach plików znajdujących się w moim komputerze. Od dziś masz swoje miejsce w pudełku na listy w naszej sypialni :)

Obiecuję zaopatrzyć się w odpowiednią papeterię i wyjechać niebawem do Ciebie do Londynu.

A odbiegając od listu jaki sprawił mi ogromną radość, chciałam poinformować, że nastał czas na świnkę morską... tak, tak, takowej pani jeszcze nasz dom nie gościł.
A skąd ten pomysł? Ano już mówię.
Byłam wczoraj z Charlim w kinie na filmie "Załoga G" i ledwo pojawiło się pierwsze futrzane stworzonko na ekranie, mój miłośnik wszelakich stworzeń żyjących zaczął szarpać mnie za rękaw i z ust odczytałam mamooo, proszę, ale mamooo ... . I wysypałam w panice galaretki w czekoladzie.
Dziś od rana Załoga G wtargnęła do naszego domu. Skrzynie z maskotkami zostały przetrzepane, odpowiednie osobniki wynalezione, opancerzone, w kamizelki kuloodporne, pistolety, specjalnie z kartonów wycięte odznaki, pasy, telefony komórkowe... i taka banda czterech świnek i kreta (kreta zastępował borsuk) dowodzona przez Charliego i Lolę, skakała mi dziś nad głową, po plecach, z szafki na lampę, ze stołu na kwiaty i szczerze mówiąc całkiem polubiłam Darwina, Juarez,Walczaka, Kędziora i Brylusa :)

Jutro chyba odwiedzimy sklep zoologiczny... ktoś musi w końcu zastąpić puste akwarium po chomiku, który według oficjalnej wersji przekazanej dzieciom wyjechał do sanatorium na rehabilitację. Wdycha jod i ćwiczy mięśnie zwichniętej łapki... ale ze mnie matka, tak kłamać !!!..wiem jednak, że nie przeżyli by prawdy. Jeszcze nie teraz.

Wasza czekająca na listonosza
Virginia


Może da się jeszcze uratować duszę listów od zapomnienia? Zamiast sms czy e-maila, napiszmy czasem do kogoś bliskiego list... w obecnych czasach list urasta to rangi upominku. Tak rzadko chce nam się podarować komuś swój czas. A to jest przecież takie miłe, przynajmniej dla mnie... ale , że ja inna jestem to wiem :)