2009-06-04

Wizerunek Polski nagrodzony "Nike"

Doszłam do wniosku, że albo jestem taką delikatną panienką, albo coś tu nie halo z wielką promocją "Wojny polsko-ruskiej" Doroty Masłowskiej. Nie potrafię zrozumieć fenomenu akceptacji i promowania brutalności w czasach, kiedy wystarczająco sporo jest jej wokół nas i wręcz walczyć z nią Polska powinna, a nie ją promować i laurami obdarowywać.

Już sam wizerunek Borysa Szyca na plakacie działa na mnie odpychająco. Łysa pała, zafarbowane brwi, oczy usypane z działki amfetaminy, a w nich odbicie zabawy w seks z byle kim, byle gdzie i byle jak. Reszta plakatu też mnie nie zachwyca, tym bardziej, że plagiatem się okazał. A feee, nieładnie... Myślałam, że tylko niektóre zespoły się w coś takiego jak kopiowanie bawią, a tu okazuje się, że reżyser o takim nazwisku jak Żuławski, imieniu Xawery, też nie ma własnych pomysłów na promocję swojego dzieła.

Plakat plakatem, ale żeby książek nie czytać? I to nie byle jakich książek... chodzi o książkę na podstawie której własny film się kręci. To już jakiś absurd. Nie rozumiem, jak reżyser może stworzyć film odzwierciedlający książkę, przez którą sam nie był w stanie przebrnąć? Notabene główny bohater, czyli Szyc, też się poddał i gra "na sucho".
I tym oto sposobem, moim skromnym zdaniem nic im z tego nie wyszło. Jedynie jakaś niskobudżetowa produkcja, w której słowo kurwa brzmi jak "dzień dobry". Wszyscy się leją po pyskach, krew sika, kobiety wyglądają jak wycieraczki, które szacunek dla siebie wyssały z ostatnią kroplą mleka matki dawno temu i już nie znają jego smaku.
Oto proszę państwa przed Wami zekranizowana wizytówka Polski nagrodzona prestiżową nagrodą Nike, za najlepszą książkę roku 2006.

I w związku z tym do kina nie idę.
Zwiastun mi wystarczył , żeby się przekonać o tym, że zarówno Szyc, jak i bełkocząca coś pod nosem Masłowska tak strasznie mnie drażnią, że wolę kupić dzieciom mandarynki.
Przez książkę też nie jestem w stanie przebrnąć, choć próbowałam, a to dlatego, że zbuntowałam się na dobre, jak "takie coś" Nike dostało. I nie zwracam się tu epitetami "takie coś" w stosunku do Masłowskiej (każdy ma prawo pisać o czym chce, w jakim stanie chce, i kiedy chce) ale do książki, którą znawcy literatury uznali, za dzieło warte postawienia na tej samej półce co dzieła Szymborskiej, Miłosza, Myśliwskiego, Hartwig czy Tokarczuk... wstyd. To gwałt na języku polskim.
Nie wiem, może moja wrażliwość źle została oszlifowana i nie znam się na dziełach, które powinny mnie ruszyć. "Wojna polsko ruska " mnie nie rusza. Nie rzuca mnie na kolana. Ona mnie odrzuca.
Zabija we mnie to co piękne każdym splunięciem Szyca i każdym wulgaryzmem jakie aktorzy cedzą przez usta jakby im wstyd było, że tam grają, albo jakby nie zdążyli się ról douczyć.
Dla mnie kicz. Przez wielkie K. I głębokie dno.

Chyba musiałabym się naćpać tym białym proszkiem, żeby dostrzec coś pięknego w obrazie stworzonych przez Masłowską i Żuławskiego... może wtedy w otoczeniu brutalności i typowo polskiego "kurwa" człowiek czuje się jak na łące wśród maków, chabrów i stokrotek. A każde "kurwa" brzmi jak "alleluja" ...