2009-02-20

Jutro... będzie futro

Niepostrzeżenie dzień za dniem wymyka się z kalendarza.
Odfruwa kartka za kartką. Spada na kawowe kafelki w kuchni.
Depczę ją.
Przeskakuję.
Omijam.
Przyglądam się jej z głową lekko przechyloną w prawo, jak kanarek w klatce.
Nie wiem co będzie jutro.
Wiem tylko, że nie mam obiadu i skarpetki się skończyły.

W pracy nieciekawie. Coraz gorzej. Co ja zatem od września robić będę?
Nie widzę już dalszego sensu brnąć w czymś co mnie boli od środka, męczy, szarpie za wnętrzności.
Ale czy ja sobie tak mogę marudzić i wybrzydzać, jak kryzys przypłynął i frank mi się śni po nocach? Wypłata z miesiąca na miesiąc kurczy się bezczelnie jak lodowiec na końcu świata, ale mimo wszystko jeszcze z niej kapie coś na utrzymanie firmy. Patrząc jednak na tendencję spadkową owego biznesu to domyślam się, że do września ten lodowiec zaleje mnie na dwukrotną wysokość mojego ciała.

Czy mam coś planować? Jak tak, to kiedy?
Już teraz? Jutro? Pojutrze?
Jak to zaplanować? Zresztą... co mi da planowanie dzisiaj. Dzisiaj to ja sobie mogę mięso na rosół wyjąć. Czy w ogóle ma jakiś sens planowanie czegokolwiek?
Jak lepiej żyć, z planem, czy bez planu... codziennością, czy niewyraźną przyszłością. Łudzić się. Marzyć. Wybiegać przed szereg. Czy może lepiej trwać w niewiedzy i własnym niezdecydowaniu.
Łapać wiatr w żagle, czy latawiec za sznurek.
A czy ja wiem, czy we wrześniu w ogóle wiać będzie?

Nie wiem co przyniosą najbliższe miesiące. Wakacje. Wrzesień.
Wiem tylko, że Lola pójdzie do przedszkola i uschnę sama w domu, jak ten kwiatek co go na poddaszu od grudnia zapomniałam podlać.
Ale poza tym nic więcej nie wiem...
I wkurza mnie ta niewiedza...
Cholernie mnie wkurza, bo ja nigdy taka niezdecydowana jeszcze nie byłam i niepewna tego co wymyślę do września.

I wiecie co... ta cała trzydziestka przestała mi się podobać.


p.s. i trole przyjechały, dlatego tak sobie marudzę