2008-06-23

Jadę do Łodzi

Usiadłam, ale tylko na chwilkę... przy filiżance wieczornej jeżynowej herbaty.
I tak mam wrażenie, że zegar krzywo na mnie zerka z kuchennej ściany.
Doskonale wie, że w głowie kolejka rzeczy do zrobienia.
Czasu coraz mniej.
Już za 6 dni wesele brata mojego męża, więc jako żona świadka mam na głowie jego karteczkę ze sprawami do załatwienia.
Za 12 dni wyjazd na urlop, więc jako mózg rodziny, mam karteczki wszystkich przed oczami. Są zapisane drobnym maczkiem.
Tyle się dzieje i będzie działo. Chciałabym już siedzieć w samochodzie i  kierować się w stronę włoskiej plaży....

Ostatnie dni było wyjątkowo zabiegane.  Co gorsze, podejrzewam, że następne nie będą nic spokojniejsze. Charlie kończył zerówkę, więc ze łzami w oczach opuszczał ukochane przedszkole. Ja, pani dyrektor i inne mamy robiły za zawodowe płaczki. Nie szło się powstrzymać, kiedy dzieci ze smutkiem recytowały swoje ostatnie przedszkolne wierszyki.
Żal. Strach przed nowym życiem. Tęsknota za wspomnieniami.
Widać to było w ich siedmioletnich oczach.
A serca rodziców nadmuchane jak balony unosiły się w obłokach emocji.
Z oczu wszystkim płynęły łzy dumy.
I łzy niedowierzania, że to już koniec ich błogiego, czystego dzieciństwa.

Wesele już w tą sobotę. Pierwsze wspólne wyjście Dwóch Połówek po roku. Babcia się lituje nad nami i przejmuje czuwanie nad domem, dziećmi i psami.
Anioły kochane, zlitujcie się nad nią i przyfruńcie jej z pomocą.

Wczoraj właśnie biegaliśmy za ostatnim dodatkami do strojów weselnych, prezentów i przy okazji już wakacyjne zakupy, typu zapas pieluch, mleka, słoiczków, słodyczy, lekarstw i milionów gadżetów potrzebnych do spokojnego pobytu za granicą.
I tak jeszcze nie wszystko zakupione.
Jeszcze trochę i przyczepę campingową będzie trzeba załatwić.
Już mam wizje czterech upchanych śledzi w naszym samochodzie :)

Teraz opuszczam Was kochane/ni na kilka dni.
Mogłabym pożegnanie urządzić jutro, ale po moich ostatnich awariach z wiecznie zawieszającym się laptopem, wiecznie znikającym zasięgiem internetowym, wolę przekazać Wam to dziś, bo nie wiem co przyniesie jutrzejszy dzień. Na pewno pakowanie i towarzyszące temu emocje.
Zostałam zaproszona do Łodzi na spotkanie debiutantów Moniki Sawickiej, do księgarni "Mała Litera". Mają być świece, grono gości, czytelników, ludzi z ulicy.
Będziemy czytać swoje fragmenty tekstów, opowiadać o sobie, odpowiadać na pytania czytelników.
Mam motyle w brzuchu, jak o tym myślę. Bardzo się cieszę, to dla mnie wielkie wyróżnienie i kolejny krok co przodu ze skrzydłami na plecach.
Mam nadzieję, że i ty razem je udźwignę... gorzej jak zapomnę jak się nazywam :)

Nie mogę się już doczekać na ten wieczór, na spotkanie z Moniką, u której będę nocować i z Basią, którą planuję odwiedzić w szpitalu, gdzie leży od dwóch tygodni razem ze swoim poważnie chorym synem. Smutne. Miałyśmy wspólnie iść na to spotkanie. Planowałyśmy go niecały miesiąc temu. Jak się ubierzemy, jak spędzimy ten wieczór...
Los po raz kolejny ją zaskoczył. Muszę ją odwiedzić. Przytulić.
Podejrzewam jak jej ciężko.
Cóż więcej mogę dla niej zrobić, jak tylko pokazać, że myślami codziennie jestem z nimi i dać jej zastrzyk wiary w lepsze jutro, bo przecież Anioły czuwają i jestem pewna, że z dnia na dzień będzie lepiej.

Tak więc tydzień przede mną pełny emocji.
Jak tylko wrócę z Łodzi to między przygotowaniami do wakacji, weselem, a odgruzowywaniem domu na pewno zdradzę Wam kulisy mojej ekstremalnej trzystukilometrowej wyprawy w nieznane.

Zatem, ahoj duszyczki, wyruszam we wtorek.
Trzymajcie proszę kciuki za moje motyle i moją nawigację, żeby nie zabłądziła :) Na osobistą orientację w terenie, nie mam co liczyć.
Bynajmniej nie w centrum Łodzi.
Buziaki

Otulona pozytywnymi emocjami
Wasza Virginia