2009-02-16

Biało wszędzie... co to będzie

Zasypało nas. Od przodu, od tyłu i na wprost też. Padało dwa dni, a wiatr tańcząc na wolnej przestrzeni stworzył na śniegu nieregularne wydmy. W niektórych miejscach wpadłabym do śniegu po uda, jakbym tylko wpaść chciała, ale wolałam czujnie pieczę sprawować nad Lolą, która eksperymentowała ze zjawiskiem znikania w śniegu.
Zbudowaliśmy igloo, takie z przejściem na wylot, jakby się zawalić miało, żeby za nogi można było wyciągnąć jednego i drugiego. A potem rozpoczęła się akcja odkopywanie domu i drogi... no i trwała dwie godziny.
Uwielbiam nasz zakątek końca świata, ale jak przychodzi taka dwudniowa zamieć, to robi się na tyle ciekawie, że trzeba jakieś 150m drogi odśnieżyć, żeby wyjechać na główną drogę.
A to, że wczoraj ją druga połowa odśnieżyła, i dziś też, to jeszcze nie znaczy, że jutro o poranku z domu wyjedziemy...

p.s. valentinesy spędziliśmy tradycyjnie w domu, w miłości rodzinnej do kupy zebranej.
Dostałam ciekawy prezent... książkę "Brida", czekoladowego lizaka i własnoręcznie przyrządzone przez drugą połowę golonko po bawarsku :)
I tak sobie wieczorem z tej okazji troszkę do naszych klimatów młodzieńczych wróciliśmy muzycznie

I trzy kartki dostałam. Od Charliego (najcenniejsza, bo pierwsza taka własnoręcznie napisana), Drugiej Połowy i Przyjaciółki Pisarki.
Wszystkie prosto z serca. Dziękuję.

Wasza wełną zewsząd otulona
Virginia