2012-05-25

Prowincjonalnie, o smaku rabarbaru...


w prowincjonalnym małym mieście
tak niepozornie mija życie
i wszystkie dni są takie proste
jak prosta bywa pieśń lub miłość (...)

śpiewał mi rano Turnau. zapalenie krtani pozwala mi swobodnie milczeć, z przyjemnością po całym tygodniu słów oszczędzam. uporałam się z pracą, dziś już lekarstwa zażywam. odgłosów prowincji rano, w południe i wieczorem. dawka według uznania. przedawkowanie dozwolone. radość mnie wypełnia. spokój. ptaków zabawy nad głową... jest samiec kopciuszka, z czarną główką i rdzawym kuprem; i piękny samiec makolągwy, z czerwonym czołem i piersią. tańczą dla nich trawy, krzewy, drzewa, usuwają się przed ich niskim lotem. tyle wolnej przestrzeni, a taka cisza... moja ulubiona. tarasowe deski nagrzane, a po nich przeszły raz tylko pani doktor bose stopy moje. oszczędzam się, naprawdę, ale kiedy słońce wspina się po wzgórzu przeoranym, obejmuje stopniowo przyrodę, nie sposób się nie zatrzymać. czy można ominąć takie słońca wędrowanie? ptaków świergotanie? kwiatów kwitnienie? w taką pogodę w prowincjonalnym zakątku cieszy nawet chorowanie. cieszy też wyczekiwana od ośmiu lat ułożona właśnie kostka brukowa, boso mogę za ptakami biegać, po drodze wypatrywać kwiatów żółtej forsycji i niebieskiego hibiskusu przy furtce, dalej za rogiem poczuć zapach zwisających niczym kiście winogron kwiatów fioletowej wisterii. jestem w niebie. pachnie lasem, świeżym szczypiorkiem, ziemią przeoraną. wsiąkłam w ten klimat. korzeniami oplotłam się wokół chmur. każde spojrzenie w dół zachwyca. zjem kawałek ciasta rabarbarowego i jeszcze tu posiedzę na tej małej prowincjonalnej chmurce mojej...



2012-05-11

"Nawiedzony dom" Virginia Woolf - zapowiedź


Pod koniec maja nakładem Wydawnictwa Literackiego ukaże się zbiór opowiadań Virginii Woolf. "Nawiedzony dom" to ponad pięciuset stronicowy tom złożony z opowiadań tych najbardziej znanych, jak i nigdy dotąd niepublikowanych. Cieszę się bardzo, bo ostatni zbiór opowiadań Virginii Woolf  "Dama w lustrze" wydany był prawie dziesięć lat temu przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Zawiera on dziewiętnaście opowiadań, w których Virginia swobodnie eksperymentuje z nowymi formami, ulubionymi poetyckimi metaforami czy symbolami. Kilka z nich wydaje się zupełnie nieudanymi próbami, mało interesującymi, co się jej zdarza w opinii krytyków. Uparcie bowiem, przez większość swego twórczego życia, dążyła do zminimalizowania wartkiej fabuły, zastępując ją rozważaniem o życiu i jego pojedynczych aspektach, co nie do wszystkich trafia. Jednak dla uważnych jej czytelników, nie tylko powieści, ale też esejów, listów, dzienników czy właśnie opowiadań, jasne będzie, że każde z tych z pozoru nudnych, nic nie wnoszących pojedynczych stron, ma znaczenie symboliczne, i napisane jest nie od niechcenia, a z wielkim duchowym przekonaniem, że ten właśnie ślimak, perłowe guziczki na rękawiczkach czy opuszczone wrzosowisko, warte były opisania. Musiała to zrobić, by móc się z tego znaku na ścianie czy z Mary V. oczyścić, usunąć je z myśli, ustąpić miejsca kolejnym spostrzeżeniom i zachwytom. Virginia traktowała pisanie opowiadań jak odskocznię od cięższych, wymagających większego skupienia form, jakimi były jej powieści czy wartościowe literackie eseje. Niejednokrotnie jednak fragmenty opowiadań nawiązują do późniejszych powieści i dla mnie są równie ważnym elementem jej twórczości.

"Zadaniem pisarza - twierdzi Woolf - jest uchwycić to coś, co zupełnie wymyka się budowniczym zgrabnych fabuł, opartych na regule prawdopodobieństwa. Spójrzmy w głąb - proponuje - a przekonamy się, że życie nie jest takie. A jakie? - chciałoby się zapytać. Woolf udzieliła na to pytanie odpowiedzi, która przeszła do historii literatury jako klasyczna wykładnia modernistycznej wrażliwości:
Życie to nie jest szereg symetrycznie ustawionych reflektorów, życie to jest jasna aureola, półprzejrzysta przesłona otaczająca nas od pierwszego przebłysku świadomości aż do samego końca. Czyż nie jest zadaniem powieściopisarza oddać tego zmiennego, tego nieznanego i nieokreślonego ducha, niezależnie od tego jaką objawia aberrację i złożoność... - czytamy we fragmencie wstępu do opowiadań "Dama w lustrze" napisanym przez Agnieszkę Graff.

Jaki będzie "Nawiedzony dom"? Czy wyniknie z tych opowiadań  coś nowego, czy możliwe będzie dojrzenie kolejnych prób literackich, eksperymentów i fascynacji szczegółem, które Woolf tak chętnie celebrowała? Nie sądzę by mnie osobiście zawiodła. Może tych czytelników jednej jej powieści skutecznie zanudzi. Bo Virginię Woolf trzeba obejmować w całości. Ona dopiero w blasku swych całościowych dokonań zaczyna nabierać kształtów i barw właściwych. Dzięki niej nauczyłam się dostrzegać więcej. Patrzeć inaczej. Szczegół znaczy więcej niż ogół, czasem dzień więcej niż cały miesiąc. Chciałabym tak móc żyć każdego dnia, uważnie, by nic nie umykało, by wszystko cierpliwie chłonęła pamięć, nie gubiąc nic po drodze. Bardzo jestem ciekawa tego pokaźnego zbioru nowelistycznego... tymczasem zadowolić się mogę jedynie "Tajemniczym przypadkiem panny V." w majowym numerze "Bluszcza". Tak niewiele, a aż tyle, że porzuciłam piątkowe porządki i patrzę na zachód słońca inaczej.

2012-05-04

"Droga do Tarvisio" Grzegorz Kozera



Książki pisane przez kobiety z natury mają łagodny przebieg, dążą do równowagi i wyciszenia emocji, a te z kolei układają się stopniowo w jedną całość, bądź nawet kładą posłusznie i nic z tego nie wynika. Po raz kolejny wydaje nam się, że gdzieś już to czytaliśmy, zapominamy szybko i natychmiastowo sięgamy po następną książkę, taką samą jak się z czasem okazuje. Podczas gdy mężczyzna piszący (i nie tylko piszący zapewne) częściej zaskakuje, intryguje, wkurza i zastawia za zakrętem pułapkę w postaci kończącej się nagle drogi, co powoduje, że spadamy w przepaść bezwiednie, niespodziewanie i nie w głowie nam już pytanie dlaczego, ani co dalej.

W związku z powyższym osiemdziesiąt procent czytanych przeze mnie książek stanowią te autorstwa mężczyzn.

Lubię tę inność przeżywania, tę niepewność, zmienność i nowe przestrzenie do ogarnięcia. Ten rodzaj odrębnego, bardziej otwartego myślenia. Różnorodności. To że podczas lektury mogę się złościć, nie zgadzać, obruszać. Wracać kilka stron wstecz, czytać między zdaniami, myśleć co mogło być przyczyną takiego pokierowania zdarzeniami i czerpać satysfakcję czytelniczą z zupełnej niewiedzy i braku domysłów co będzie skutkiem owych poczynionych przez mężczyznę kroków. Lubię odkrywać w książkach obce mi tereny, widzieć oczami płci przeciwnej, podejmować próby dostrzeżenia podobieństw, bo przecież doskonale wiemy, że one istnieją, tylko objawiają się inaczej. Bez względu na płeć cierpimy, tęsknimy, mamy nadzieje, obawy, fobie i kompleksy. Kochamy, wzruszamy się, boimy i nienawidzimy. Książka "Droga do Tarvisio" Grzegorza Kozery jest takim właśnie męskim spektaklem o inności przeżywania, o radzeniu sobie z samotnością, nienawiścią i miłością. Trzema najważniejszymi w życiu człowieka odczuciami oddziałującymi na nasze życie pod różnymi postaciami i w różnym nasileniu. Do tego jest to proza bardzo męska, twarda, szczera i konkretna. Bez zbędnych szczegółów dotyka ważnych relacji międzyludzkich, a mimo momentami chłodu i oszczędności w słowach zmusza do refleksji.

Od pierwszych stron "Drogi do Tarvisio" wiedziałam, że to nie będzie powieść tylko o zwiedzaniu, jakby mylnie mogły sugerować tytuły poszczególnych rozdziałów czy nawet samej książki. Czułam, że bohater ma poważny problem, i szybko się z nim nie upora, co zapowiada ciekawą u jego boku podróż psychologiczną. Grzegorz K., grubo ponad czterdziestoletni egocentryk, labilny emocjonalnie, momentami grubiański, nietolerancyjny i ze skłonnościami do hipochondrii, wydaje się mężczyzną, którego kobiecie trudno będzie polubić. A jednak. Miał ich sporo w swoim życiu, za sobą nawet jedno małżeństwo, i trwający pięć lat związek z Matyldą, która właśnie go zostawiła z powodów nie do końca wyjaśnionych, zdaje się nawet błahych i będących jedynie chwilową jej słabością czy kaprysem. Grzegorz K. z urażoną dumą, zranionym sercem i wielką wściekłością na świat, i siebie, rusza sam w zaplanowaną wcześniej już podróż. Pokonuje tysiąc dwieście jeden kilometrów w poszukiwaniu siebie, racjonalnych myśli i prawd. Ucieka od problemów, ale jego ucieczka ma jakiś cel. Z wielką nadzieją jedzie przez Czechy, Austrię do Włoch, do miejsc mu bliskich i ważnych, i oczekuje od tych miejsc zrozumienia, oczyszczenia i wskazania dalszej drogi. Niełatwo jednak jest mu w pełni czerpać satysfakcję z tego wyjazdu, bo gonią go różne fobie, lęki, nieudane związki, utracona miłość, problemy w pracy i ma paskudne poczucie, że niczego w życiu wartościowego nie stworzył. Że jest tylko zwyczajnym czytaczem i oglądaczem sztuki muzealnej. Co więc z nim dalej będzie? Co z jego życiem, co z ukochaną Mat, która po pięciu latach związku go zostawiła? Czy ona tęskni? Zadzwoni? W którą stronę ma się udać by znaleźć odpowiedzi na te wszystkie piętrzące się niejasności, dylematy i awersje? W trakcie tej ważnej dla siebie pielgrzymki przez Frydek-Mistek do grobu Kafki w Pradze, poprzez znienawidzony historycznie kraj, ale bliski artystycznie - Niemcy, aż do Tarvisio i nieplanowaną Padwę, gdzie św. Antoni staje się ostatnią deską ratunku; próbuje odpowiedzieć sobie na istotne pytania, pozbyć się lęków związanym ze stanem chorobowym, i odnaleźć siebie lepszego, bardziej tolerancyjnego i pogodzonego z tym czego już zmienić się nie da. Z historią, bytem wyższym i z samym sobą. Czy mu się uda?

Książka Grzegorza Kozery może budzić odczucia ambiwalentne, szczególnie u kobiet, choć mnie to ominęło. Jakoś bez przeszkód zrozumiałam brak natychmiastowej reakcji i usilnego pukania do drzwi utraconej kobiety. A także potrzebę wyciszenia i samotnej podróży, która okazała się swoistym katharsis tak bardzo potrzebnym właśnie w takiej formie. Każdy reaguje inaczej na utrudnienia życia. Różnie staramy się też trafić na właściwą drogę. Byle tylko każdemu to się w porę udało, czego życzę Grzegorzowi K., sobie i wszystkim tym, którzy mają przeświadczenie, że gdzieś zbłądzili, a ich życie biegnie niewłaściwym torem.

Grzegorz Kozera ( 1963) - prozaik, dziennikarz i bloger. "Droga do Tarvisio" jest jego trzecią książką. W dorobku ma powieść o uzależnienie alkoholowym "Biały Kafka" (2004) oraz zbiór opowiadań "Kuracja" (2008). Opublikował też sześć tomików wierszy: "Upadek" (1989), "Strip-tease" (1989), "Piosenka powieszonego amanta" (1993), "Niebieski motyl i inne wiersze" (1995), "Sierżant Garcia nie żyje" (1998) i "Data" (2011).

http://notespoetycki.blogspot.com/  - blog Grzegorza Kozery

Pierwszy raz miałam w rękach książkę Wydawnictwa Dobra Literatura i muszę przyznać, że jestem nim zachwycona. Mała, poręczna, z ciekawym projektem okładki i dobrym rozmieszczeniem tekstu. Co prawda trafiłam na cztery literówki, ale naprawdę z przyjemnością sięgnę po kolejne wydania. Mężczyzn oczywiście, jeśli tylko na takie trafię, bo wydaje się, że seria "Proza z wykrzyknikiem" będzie prezentować wysoki poziom literacki.



http://www.dobraliteratura.pl/ 


Majowo


Mówiłam, że wrócę w piątek. I wracam. Co prawda w kolejnym po tym obiecanym, ale z przyczyn ode mnie niezależnych. Komputer zwrócono mi dopiero dziś, co dało mi tyle wewnętrznego spokoju i czasu na nadrabianie zaległości rodzinnych, literackich i ogródkowych, że odpoczęłam nawet bardziej niż miałam w planach. A plany były zupełnie inne, tylko pokrzyżowała je ospa Loli. Niełatwo jest trzymać dziecko w trzydziestostopniowe upały w domu, podczas gdy drugie biega po ogródku, ale jakoś przetrwaliśmy wspólnymi siłami do dnia dzisiejszego, kiedy to deszcz zatrzymał nas samoistnie w domu. Ale niech już się kończy ten sielski czas, bo człowiek przestaje rozróżniać dni i panować nad godzinami, i już nawet nie pamiętam co ja przez cały ten tydzień robiłam... a właściwie to dwa.
Życie jednak wymaga organizacji i różnorodności wrażeń, by człowiek mógł sprawnie i produktywnie działać. Mam nadzieję, że miło spędzacie długi majowy tydzień. DHL na przykład, nie może do mnie dojechać od tygodnia, więc te polskie święta są precyzyjnie i namiętnie przestrzegane :)