2012-01-30

Z dialogów rodzinnych odc. 20 - rozmowy (nie) kontrolowane

W tym miesiącu na torcie Loli zgasło za jednym podmuchem pięć świeczek. Włosy osiągnęły wymarzoną długość, czego zatem pragnęła tym razem? Zastanowiła się chwilę, w tym wieku niezbyt łatwo podejmuje się decyzje. Iskrzące ciekawością pary oczu dziadków wpatrywały się w tę skupioną twarzyczkę doszukując się podobieństwa, ulotności czasu, znaków tak urodzinowo natarczywych. Przecież ledwo co się urodziła... ilość świeczek mieni się w tym radosnym uniesieniu wokół jej blond włosów, ale płomienie wypalają na następne parę dni prawdę o uciekającym ich życiu. A dla Loli wszystko wokół nabiera ważności, lalka przestaje być lalką, a staje się dzieckiem. Prace plastyczne odkładane są na pamiątkę wnukom moim, a jej dzieciom. Istotna w życiu staje się nauka, pytania daleko wybiegają poza klasyczne dlaczego, co zostawia ją nieraz w tym jakże jeszcze czystym, dziecięcym zamyśleniu. Brakuje mi podcierania nosa, tej niemowlęcej nad nią opieki, ale mam coś, co spokojem pachnie o każdej porze dnia, i nocy, i tygodni całych. Nawet rozbrykanie już jest zupełnie inne. Akceptacja tego na co się napotykamy w życiu bardziej świadoma, choć nadal w głębi tyle niezrozumiałych myśli, tyle sprzeczności, ze spokojem przyjętych, ale wieczorem w łóżku ponownie rozłupywanych z tych fragmentów niejasnych. Dziecko w każdym wieku ma w sobie tyle piękna, że zachwycać się mogę bez przerw w tym umyśle jego, uśmiechu szczerym, drobnych radościach, odkryciach i słowach...

- Mamuś, a pójdziemy razem do kina na babski film? - zapytała moja już pięcioletnia córka.
- Jeśli masz ochotę to z wielką przyjemnością... ale jaki to jest babski film? - z ciekawością ciągnęłam rozmowę.
- No babski... no taki, to Ty nie wiesz? - zdziwiona podwyższyła ton głosu na bardziej piskliwy.
- Nie do końca wiem co masz na myśli...
- No babski film to jest taki, na który idę tylko TY i JA! Nawet pozwolę ci wybrać. Chcesz?
- Oczywiście, że chcę kochanie - odparłam patrząc jaka spontaniczna radość ją ogarnia.

Zatem ferie uważam za rozpoczęte, i jeden punkt planu już mamy :)
U nas nocą minus dwadzieścia. Czują to moje stopy, dłonie, i czubek nosa też. Jestem pewna, że w łóżku nie ma dla mnie miejsca... psów nie ma dole, więc nie ma go na pewno. Kubek kakao na dobranoc, i jedna śliwka nałęczowska w czekoladzie, gorąca kąpiel i słów kilka "Opętania" A.S Byatt. Kolejny raz błąd popełniłam i oglądnęłam film przed książką. 

2012-01-25

130. rocznica urodzin Virginii Woolf




Nadal, niezmiennie od kilku lat, poszerzam swoją wiedzę o twórczości i życiu Virginii Woolf. Dziś, przeglądając jej Dzienniki, zauważyłam jak wiele mi umknęło, i dopiero po tych wszystkich przeczytanych książkach (jej autorstwa, i o niej) Dzienniki będą odpowiednią lekturą. Dla mnie ponowną podróżą, bogatszą o wychwycenie nawet pojedynczych słów, których mi brakuje, by upiąć końce kilku niejasnych nadal kwestii. Virginia Woolf miała tak bogate, pełne zawiłych psychologicznych perturbacji życie, że nie sposób w kilku zdaniach jej przedstawić. Dla jednych pozostanie obłąkaną, ponurą, niepewną siebie i świata wycofaną kobietą; dla innych jej posępny wizerunek uchwycony na fotografiach, czy pojedyncze zdania umieszczone na okładkach książek, nie będą wcale podstawą ku jej krytycznej ocenie. Virginię Woolf trzeba poznać dogłębnie od pierwszych lat życia, zajrzeć do ciemnych pokoi jej wiktoriańskiego domu z dzieciństwa, zrozumieć, zaakceptować, docenić siłę jaką musiała posiadać, by przejść przez cztery trudne dla niej śmierci w stosunkowo krótkich odstępach czasu i mimo załamań podnieść się i zostać jedną z czołowych postaci literatury modernistycznej XX wieku (matka Julia zmarła w 1895 roku, przyrodnia siostra Stella - 1897, ojciec  Leslie - 1904, brat Thoby - 1906).
Dla mnie Virginia Woolf jest kobietą niezwykle intrygującą, inteligentną, sumienną i wbrew opiniom silną. Skutecznie dążyła swą pracowitością do wydań kolejnych książek, a jednocześnie robiła to z charakterystyczną sobie intensywnością przeżywania i umiejętnością zauważania tego, co większości ludziom z codzienności się wymyka i nie ma znaczącego przekładu na odczuwanie życia. Potrafiła godzinami spacerować w samotności, przez Londyn, pośród wzgórz South Downs, i zachwycać się smakami, zapachami, życiem. Wydaje się, że nigdzie się nie śpieszyła, że garb przeżyć jaki przez całe życie musiała dźwigać, skutecznie ją spowalniał. Jedynie pisanie płynęło wartkim nurtem, od pewnego momentu czas odliczała od zaczęcia, do skończenia kolejnej książki... między pisaniem podróżowała, pielęgnowała przyjaźnie, pisała mnóstwo listów, czasem piekła chleb, sprzątała by uspokoić zasupłane myśli, a wieczorami namiętnie oddawała się lekturze. Cenię sobie w równym stopniu zarówno jej powieści, jak i dzieła krytyczno-literackie, eseje i listy. To wielkie bogactwo, że z tak różnych stron można ją poznawać. Patrząc na fakt, iż nie miała żadnego wykształcenia, całe życie liczyła na palcach i zmagała się ze stanami depresyjnymi, zasługuje na pamięć i ciągłe jej odkrywanie. Wielka moja radość, że jeszcze sporo odkryć przede mną.
Dziś, w dniu w którym obchodziłaby 130 urodziny, spędzę wieczór przy ponownej lekturze Dzienników, i popatrzę w duże, trwające w skupieniu oczy, które obserwować mogę na jej pięknym portrecie w sypialni (dzięki mężowi, który chyba już zaakceptował Virginię w moim życiu :)

Happy birthday Dear V.!

25 stycznia 1915

Moje urodziny - niech no wyliczę wszystko, co dziś dostałam. L. przysiągł, że nic mi nie ofiaruje, a ja, jako dobra żona, uwierzyłam mu bez zastrzeżeń. Tymczasem podkradł się do mojego łóżka z niewielką paczuszką, w której była prześliczna zielona portmonetka. I przyniósł mi śniadanie i gazetę z wiadomością o zwycięstwie na morzu (zatopiliśmy niemiecki okręt wojenny), i prostokątna paczkę owiniętą w szary papier, w której znajdował się "Opat" - śliczne pierwsze wydanie. Miałam więc bardzo wesoły i przyjemny poranek - który jednakże nie dorównał przyjemnościom popołudnia. Zabrano mnie do miasta, zupełnie za darmo, i zafundowano mi najpierw kinematograf, a następnie podwieczorek w herbaciarni u Buszarda. Chyba od dziesięciu lat nikt nie świętował moich urodzin. A to naprawdę był urodzinowy dzień - ładny, mroźny, wszystko świeże i wesołe, tak jak powinno być, a nigdy nie bywa (...)


25 stycznia 1918

Moje urodziny. L. wsunął mi dziś w rękę prześliczny nożyk z kościaną rączką. Nelly wydziergała parę czerwonych skarpetek zapinanych przy kostce - idealnie odpowiadających mojemu porannemu samopoczuciu. Przyjechała Barbara; razem rozsypałyśmy cztery strony, a L. wydrukował cztery kolejne u drukarza - w sumie niezła dniówka. W tym tempie będziemy gotowi z opowiadaniem Katherine  w cztery tygodnie.

26 stycznia 1920

Dzień po moich urodzinach; mam już zatem trzydzieści osiem lat. Cóż, nie ulega wątpliwości, że jestem teraz dużo szczęśliwsza, niż kiedy miałam lat dwadzieścia osiem; i szczęśliwsza dzisiaj niż wczoraj, jako że dziś po południu wpadłam na pomysł nowej formy dla nowej powieści. Przypuśćmy, że jedna rzecz powinna wynikać z drugiej - a równocześnie zachować formę i tempo i zawierać wszystko, wszystko? Wyobrażam sobie bowiem, że tym razem podejście będzie kompletnie inne: żadnych rusztowań, nawet cegły właściwie niewidoczne, wszystko zmierzchające, tylko serce, emocja, humor, wszystko to jasne, jak płomień we mgle. Temat jest na razie zagadką. Tak czy inaczej, jest oczywiste, że droga prowadzi jakoś w tym kierunku; będę się jeszcze potykać i eksperymentować, ale dzisiejsze popołudnie przyniosło promień światła.
Wczoraj - w swoje urodziny, gdy na dodatek dzień był jasny i czysty, a na drzewach błyskały raz po raz zielone i żółte refleksy - wybrałam się do South Kensington posłuchać Mozarta i Beethovena.


25 stycznia 1921

No więc odczekałam dwadzieścia pięć dni z rozpoczęciem nowego roku; a ten dwudziesty piąty dzień nie jest, niestety, dniem moich dwudziestych piątych, ale trzydziestych dziewiątych urodzin; wypiłam herbatę i obliczyłam koszty wydania Czechowa; a teraz L. zgina kartki swojej książki, a Ralph już poszedł. W pracy nad "Jakubem" mam kryzys: chcę skończyć całość w dwadzieścia tysięcy słów, napisanych bez przerw, w stanie rozgorączkowania. I muszę się zebrać w sobie, żeby tego dokonać. Lytton zapytał mnie, czy może mi zadedykować "Wiktorię", co jest dla mnie bardzo miłe, a z próżności zastrzegłam sobie, żeby dał pełne imię i nazwisko.

26 stycznia 1930

Mam czterdzieści osiem lat. Byliśmy w Rodmell - kolejny mokry, wietrzny dzień. Ale w moje urodziny poszliśmy na spacer między wzgórza - jak między złożone szare ptasie skrzydła; zobaczyliśmy lisa, bardzo długiego, z wyciągniętą kitą, potem drugiego, który szczekał, bo słońce mocno przygrzewało; lekko przeskoczył przez ogrodzenie i zniknął w janowcach - to bardzo rzadki widok. Ile jest lisów w Anglii?
Zapomniałam napisać, że kiedy robiliśmy nasze półroczne rachunki, okazało się, że zarobiłam w zeszłym roku około trzech tysięcy dwudziestu funtów - a więc tyle, ile wynosi pensja urzędnika państwowego. Jaka to niespodzianka dla mnie, która przez tyle lat zadowalałam się dwustoma funtami.


26 stycznia 1941

Bitwa z depresją, dziś rozgromioną (mam nadzieję) dzięki porządkom w kuchni; i jak myślę, dzięki dwudniowemu bodaj wyłomowi w "Pointz Hall", na pisanie pamiętników. Nie dam się, przysięgam, wciągnąć w koryto tej rozpaczy. Samotność jest ogromna. Życie w Rodmell to kompletna pustynia. Dom jest wilgotny. Zabałaganiony. Ale nie ma alternatywy. Mnie potrzeba dawnego zrywu. "Twoje prawdziwe życie, tak jak i moje, jest wśród idei", powiedział mi kiedyś Desmond. Ale trzeba pamiętać, że idei nie da się zatankować. Zaczynam nie lubić introspekcji. Wybieramy się na dwa dni do Cambridge. Wojna chwilowo się uspokoiła. Sześć nocy bez nalotów. Garvin twierdzi jednak ( w "Observerze"), że największe starcia mają dopiero nastąpić - powiedzmy za trzy tygodnie -  więc wszyscy mężczyźni, kobiety, psy, koty, a nawet chrząszcze, muszą zewrzeć szeregi, wzmocnić wiarę i tak dalej. Tak, myślałam o tym, żyjemy bez przyszłości. To właśnie jest takie dziwne, z nosami przyklejonymi do zamkniętych drzwi.


28 marca tego roku, Virginia odebrała sobie życie wchodząc do rzeki Ouse z kieszeniami wypełnionymi kamieniami, niedaleko jej domu w Rodmell. Miała 59 lat. Zostawiła dwa listy pożegnalne, jeden dla ukochanej siostry Vanessy, a drugi dla męża Leonarda, z którym w związku małżeńskim wiodła szczęśliwe życie.

2012-01-13

"Pamiętnik Blumki" Iwona Chmielewska

Pisałam już o tej książce po spotkaniu z panią Iwoną Chmielewską. Wówczas była dopiero w przygotowaniach do druku. Teraz trzymam ją w rękach, zachwycam się jej treścią i formatem (25cm x 32cm). Niezwykle się cieszę z jej posiadania. Na przeczytanie z dziećmi musi nadejść odpowiednia pora... sama jestem już po lekturze.
Warszawa - ul. Krochmalna 92 - Dom Sierot. Niegdyś żyła tu Blumka, doktor Korczak, pani Stefa i dwieście dzieci, a wśród nich: Zygmuś, który podarował życie srebrnej rybie; Reginka, której opowieści potrafiły oświetlić najmroczniejszą noc; Pola, która wyhodowała w swoim uchu groszek; Chaimek, którego mrówki zaprowadziły pod sąd; Kocyk, który tak pięknie pomagał, nosząc węgiel w emaliowanym nocniku, i myszka, dla której okruszki spadały prosto z nieba. Blumka wszystko to zapisywała w swoim pamietniku, a gdy brakło jej słów, dopełniała rysunkiem. Do dnia, gdy wybuchła wojna...  - czytamy na okładce książki wydanej przez Wydawnictwo Media Rodzina.

"Pamiętnik Blumki" Iwona Chmielewska zaczęła tworzyć w styczniu zeszłego roku. Jak poinformowała nas na spotkaniu, przeczytała wszystkie książki o Korczaku, a także jego książki i pisma pedagogiczne. Pojechała również do Treblinki. Z wiadomych powodów, by stanąć bliżej tej historii, którą opisać i zobrazować zaplanowała. Akcja książki dzieje się w sierocińcu, tym historycznym przez Korczaka założonym. Tytułowa Blumka  to dziewięcioletnia dziewczynka, która za pośrednictwem zapisków w pamiętniku przedstawia czytelnikowi dwanaścioro dzieci przebywających z nią w domu doktora Korczaka. Sama jednak nie wie czemu tylko dwanaścioro skoro było ich tam dwieście. Za pośrednictwem tych dzieci poznajemy ich codzienność,  zwyczaje panujące w domu - dzień dobrych uczynków, dzień pierwszego śniegu. To fikcyjna opowieść jak przyznała pani Iwona, nigdzie nie doszukała się by któreś dziecko pisało taki pamiętnik, i co więcej czy jakiś przetrwał, ale przecież pisać mogło. Prawdziwy jest stosunek Janusza Korczaka do dzieci, jego metody wychowawcze, szacunek i stawianie dziecka na równi z dorosłym. Autentyczny jest też fragment, w którym Staś za plusy zebrane za dobre zachowanie, poleciał z panem doktorem samolotem nad Warszawą.

Sporo w tej książce szczegółów, łamigłówek, wyjść poza obraz, i ponownego spotkania się na następnej stronie. Obraz często mentalnie nie pasuje to tekstu, co jest zamysłem autorki, jak i samej specyfiki picture booków. Obrazy mają z założenia stanowić kolejne obrazy - po tekście. Zachęca to do interpretacji, których warto doszukiwać się niezależnie od zamysłu autorki. Gwiazdy śniegu są jak gwiazdy Dawida, pszczoła jest symbolem pracowitości, ale zarazem też śmierci; schody z  książek - wiadomo jest dokąd zaprowadzą dzieci; ryby upchnięte w puszkach , sen o wolności. A Blumka to kwiatuszek. Sama podlewa niezapominajki... "bo pamiętnik jest po to, żeby nie zapomnieć".


W związku z tym, że rok 2012 jest Rokiem Janusza Korczaka ( 70. rocznica śmierci w obozie zagłady w Treblince i 100. rocznica założenia przez niego Domu Sierot przy ulicy Krochmalnej w Warszawie - obecnie Jaktorowskiej) polecam również doskonałą i poruszającą książkę "Korczak. Próba biografii" Joanny Olczak-Ronikier.

2012-01-04

Mój dzień w książkach


Nowy Rok, czas posumowań, refleksji i planów, u mnie nie tylko tych osobistych, ale i czytelniczych. Z wielką przyjemnością i zaangażowaniem właśnie tej czytelniczej stronie mojego życia się przyglądam obecnie, bo wprowadza mnie ona z nadzieją ponownie w stan, który mi umknął. Wiem już, po minionej końcówce roku, że kiedy nie czytam i nie mam kontroli nad tym magicznym pejzażem literackim, nie ma we mnie siły. Dlatego w tym roku obiecałam sobie nie brać na siebie kilku prac naraz, które przychodziło mi wykonywać niejednokrotnie nocami, bo satysfakcję zaczęło zabijać potworne zmęczenie. Długo czasem trwa nim człowiek nauczy się selekcjonować czynności, które nie tylko z pozoru przynoszą korzyści. Zabrakło mi końcem roku tej umiejętności i teraz z przyjemnością wprowadzam ją w życie wraz z nowym rokiem. Czego i Wam życzę. Spełniajcie się w tym, co wypływa z głębi duszy, i przede wszystkim dajcie sobie szansę przekonać się o tym, że pielęgnowanie pasji naprawdę uszczęśliwia i daje wewnętrzny spokój. Moją pasją jest literatura i nie chcę, tak jak stało się to w ostatnie miesiące minionego roku, by moje czytanie było nieuważne. By wślizgiwało się pomiędzy czynności dnia codziennego i traciło na swej wartości. Chcę ponownie robić to z wielką miłością i zaangażowaniem. Nie potrafię czytać, tylko po to by czytać, o czym przekonałam się niejednokrotnie, ale są sytuacje, kiedy tak się właśnie dzieje. Patrząc na tytuły przeczytanych w zeszłym roku książek (zestawienie na panelu powyżej) czuję niedosyt, zamykam oczy i umykają mi nad głową olbrzymie fragmenty słów niedoczytanych. Skąd się to wzięło? Wiem. I postaram się nie popełniać już tego błędu, co jest chyba bardzo ważnym podsumowaniem na koniec roku. Umieć wyciągnąć wnioski z tego co minęło, by ze świadomością brać na siebie kolejne dni nowego. Na różnych płaszczyznach życia.

W ramach podsumować czytelniczych, by nie było tak szablonowo jak co roku, zachęcona zabawą zainicjowaną przez Lirael postanowiłam spróbować wpleść kilka tytułów przeczytanych w 2011 roku książek w przygotowany tekst, z czego tworzy się ciekawa historia :)

Mój dzień w książkach
Zaczęłam dzień (z) _____.
W drodze do pracy zobaczyłam _____
i przeszłam obok _____,
żeby uniknąć _____ ,
ale oczywiście zatrzymałam się przy _____.
W biurze szef powiedział: _____.
i zlecił mi zbadanie _____.
W czasie obiadu z _____
zauważyłam _____
pod _____ .
Potem wróciłam do swojego biurka _____.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam _____
ponieważ mam _____.
Przygotowując się do snu, wzięłam _____
i uczyłam się _____,
zanim powiedziałam dobranoc _____ .



Zaczęłam dzień Zbyt głośną samotnością.
W drodze do pracy zobaczyłam Ptaka Nocy
i przeszłam obok Przeźroczystych przedmiotów,
żeby uniknąć Zapachów miast ,
ale oczywiście zatrzymałam się przy Malinach.
W biurze szef powiedział: Życie jest gdzie indziej
i zlecił mi zbadanie Nieśmiertelności.
W czasie obiadu z Marilyn Monroe
zauważyłam Cień pisarza
pod Książką.
Potem wróciłam do swojego biurka Z otchłani.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam Lekcje anatomii
ponieważ mam Romans prowincjonalny.
Przygotowując się do snu, wzięłam Listy na wyczerpanym papierze 
i uczyłam się Krótkiej historii literatury przenośnej
zanim powiedziałam dobranoc Nocy i Dniu.

W opowieści udział wzięli:
"Zbyt głośna samotność" - Bohumil Hrabal, "Ptak nocy" - Susan Hill, "Przeźroczyste przedmioty" - Vladimir Nabokov, "Zapachy miast" - Dawid Rosenbaum, "Malina" - Ingeborg Bachmann, "Życie jest gdzie indziej" - Milan Kundera, "Nieśmiertelność" - Milan Kundera, "Marilyn Monroe. Fragmenty" - Marilyn Monroe, "Cień pisarza" - Philip Roth, "Książka" - Mikołaj Łoziński, "Z otchłani" - Zofia Kossak, "Lekcje anatomii" - Philip Roth, "Romans prowincjonalny" - Kornel Filipowicz, "Listy na wyczerpanym papierze" - A.Osiecka, J.Przybora, "Krótka historia literatury przenośnej" - Enrique Vila-Matas, "Noc i dzień" - Virginia Woolf

Zachęcam do zabawy :)
I życzę pięknego roku, dobrych wyborów, prostych dróg i właściwych postanowień.